Witaj Argentyno
18 października
Nieszczególnie dużo się dzisiaj działo. Cały dzień z problemami jelitowymi i w autobusach. Niezbyt przyjemna kombinacja. Okazało się, że wszystko zgrywało się na styk. W zasadzie odkąd wsiedliśmy do autobusu w Potosí to cały czas coś się działo. Albo autobus, albo granica, albo kolejny autobus. Nie mieliśmy kiedy wymienić pieniędzy i skończyłem z kanapką za 50 BOB po stronie argentyńskiej. To akurat mało przyjemne ale w moim stanie i pod presją czasu nie bardzo byłem w stanie się kłócić. Kiedyś się nauczę, ale po 24h bez jedzenia ciężko 🙊
Ewa ogarniała wszystko i chwała jej za to. Gdyby nie ona to pewnie pojechałbym do Argentyny dwa dni później albo dłużej żeby się jakoś podleczyć i zregenerować. W każdym razie, podczas drogi tutaj była cały czas w kontakcie z panem u którego spaliśmy na couchsurfingu. Ma na imię Luis, jest mega kochany i przyjechał po nas na przystanek. Z zawodu jest doktorem i od 7 lat przyjmuje ludzi na couchsurfingu. Mówi że to jest nasz dom i że mamy się niczym nie przejmować i możemy ze wszystkiego korzystać. Nie spałem nigdy na couchsurfingu ale szanuje takie podejście i tak sobie myślę, że jak wrócę kiedyś do siebie to też chciałbym przyjmować ludzi w moim mieszkaniu.
Pan ma 5 dużych piesków, które są bardzo kochane. Nie znam się na rasach ale 2 owczarki niemieckie i Border collie w miarę rozpoznaję 😅
19 października
Ewa dostała też od Luisa kontakt do ziomka który jest z okolicy i się wspina, a który dostał od dziewczyny, którą przyjmował wcześniej na couchsurfingu. Umówiliśmy się z nim na 9 rano i był nawet wcześniej. Poszliśmy do sklepu po zakupy jedzeniowe, ogarnęliśmy bankomat, z opłatą która wynosiła 25% tego co wypłaciliśmy i nawet kupiliśmy sobie simki, których ostatecznie nie udało się doładować.
Troszkę nam zajęło łapanie busa, ale w końcu się udalo i pojechalismy na nasza miejscówkę. Argentyna jest tak bardzo zielona w tej części, że to jest niesamowite porównując do Boliwii będącej kilka godzin drogi obok.
Przeszliśmy przez praktycznie wyschnięte koryto rzeczne, podeszliśmy wzdłuż niego i chwile pozniej dogonilismy kolejna grupe wspinaczy - znajomych naszego ziomka. Podeszliśmy pod skałkę i powoli zaczęliśmy się ogarniać.
Skała nie jest jakimś wybitnym klifem, ale jest przewieszona, ma dobre chwyty i męczy. Nawet bardzo, jeśli się jest niewprawionym w takie wspinanie, a nie moge powiedziec zebym przez ostatnie pół roku zrobil duzo takich dróg. Mimo ze brakuje trochę wytrzymki, to wspinalo się super. Było cieplutko, dużo pozytywnych ludzi wokół, okrzykiwanie każdego lotu i dużo wsparcia 🥰 Gdzieś po drodze mi się zapomniało, że wspinanie może tak wyglądać, a to są właśnie te elementy za które bardzo je cenię.
W słoneczku było bardzo ciepło i kiedy zaczęło ono mocno wchodzić na skałę, poszliśmy na pobliski wodospad żeby się trochę ochłodzić. Woda w strumieniu była mocno zimna, ale tam gdzie spadał wodospad była idealna. Troszkę przeszkadzały bicze wodne i nie dało się tam zbyt długo posiedzieć, ale było mega warto.
Wokoło jest tak bardzo zielono i krajobrazy, których w sumie nie widzialem wczesniej podczas swoich podróży. Ameryka maja jakas swoja wyjątkowość w tym temacie. Widzialem tez kolibra na żywo i stado zielonych papug. Na razie z daleko ale wszystko w swoim czasie 😊
Jeden z ziomków wspinaczy odwiózł nas później do naszego pana. Luisa nie było w domu ale przywitały nas pieski. Na początku dużo ekscytacji i ciężko było przejść przez bramę, ale później trochę wychillowały. Jeden z owczarków ma swój kawałek drewna (za każdym razem inny), z którym chodzi i myślałem że chce żeby mu porzucać więc poszedłem za nim. Kiedy byłem na zewnątrz, jeden z piesków - bokser - był troszkę agresywny i się na niego wydarłem, nie wiem o co chodziło, ale kiedy poszedłem jeszcze kawałek za owczarkiem to bokser zaczął szczekać i chyba był niezbyt zadowolony z tego, że jestem tam gdzie byłem, więc się wycofałem do domu. Trochę nie umiem w pieski i ciekawie się obserwuje takie stado, ale przy dużych to czasem trochę strach 🙈