Walencja - przylot i pierwszy dzień
3 października
Planowałem jeden post z Walencji, ale widzę że trzeba będzie codziennie, bo dużo się dzieje 🙈, a też nie chcę pisać za dużych wypracowań. Zmieniam też daty postów na dzień który opisują, a nie na to kiedy zostały dodane (chyba że będą ogólne). Ale do rzeczy!
Po wylądowaniu, poszedłem po odbiór bagażu. Usiadłem na fotelu, który był obok karuzeli, a o dziwo nie cieszył się żadnym zainteresowaniem. Miałem dobry widok na miejsce z którego wyjeżdża bagaż i widziałem kiedy zaczęli go wrzucać na taśmę. Ciekawostka, że na taśmie z której bagaż wjeżdza na właściwą karuzelę, są czujniki żeby jeden bagaż nie wylądował na drugim i cały proces wygląda trochę jakby torba była samochodem włączającym się do ruchu. No więc czekam i czekam, bagaż wrzucają, włącza się do ruchu, ludzie go odbierają, aż w pewnym momencie miejsce z którego walizki wyjeżdżają na taśmę się zamknęło.
No i pytanie, gdzie jest mój bagaż? Zgubił się? Zaraz przyjedzie druga seria bagaży? A może jest gdzieś indziej? Po doświadczeniach z Islandii, obstawiałem trzecią opcję, to znaczy że jest niewymiarowy, za ciężki lub znalazł się jakiś inny powód i dlatego będzie na innej karuzeli. Szybkie spojrzenie na listę punktów odbioru i widzę, że ten dla niewymiarowych bagaży jest na samym początku hali. To był kawałek od normalnej karuzeli i jak szedłem to zaczynałem się powoli stresować, bo nie byłem pewien czy wybrałem dobrą opcję i czy mój bagaż nie postanowił polecieć gdzieś indziej. Na szczęście był tam gdzie przewidywałem 😌
Po odebraniu kompletu bagaży zsynchronizowałem się z Justyną odnośnie tego skąd mnie mogą odebrać i udałem się przed halę odlotów.
Mega miło zobaczyć się z Justyną po dłuższym czasie, poznać Pablo i Tiko, ich psa. Droga do mieszkania upłynęła na wymianie update’ów. Mój hiszpański ostatnio kuleje, więc rozmawialiśmy głównie po polsku i po angielsku. Po przyjeździe było oprowadzanie po mieszkaniu, a Pablo przygotował kolację, Huevos a la Flamenca, które było czymś w rodzaju zapiekanej Szakszuki z serem 😋
Następnego dnia Justyna i Pablo pracowali, więc ja zająłem się ogarnięciem biletów na pociąg do Madrytu, autobus do Sucre i trochę planowaniem tego co chcę robić w Boliwii. Dodałem sobie pinezki do mapy, napisałem posta na slackchacie z pytaniem o to z kim i gdzie można wyskoczyć na slacka i trochę ogarniałem bloga 💪
Po pracy pojechaliśmy na pola ryżowe. Nie zastanawiałem się nigdy jakoś szczególnie nad tym jak wyglądają zbiory ryżu, ale nie powiedziałbym że zbiera się go kombajnem 😅 Podeszliśmy też pod kanał służący do irygacji i miejsce w którym reguluje się dostęp wody za pomocą śluz. Człowiek się dowiedział trochę o rolnictwie 😃
Po agroturystyce, mieliśmy zaplanowany spacer i zachód słońca w Parc Natural de l’Albufera. Podobno można tam dojechać za darmo autobusem. Przepiękne miejsce, w którym czasem można zobaczyć flamingi, ale niestety nie zaszczyciły nas swoją obecnością. Jest też osiedle wybudowane za czasów generała Franco, które akurat nie dodaje uroku temu miejscu.
Nie nauczyłem się jeszcze robienia zdjęć z myślą o blogu, więc dodaje tylko te z parku 😉