Walencja - el Garbi
5 października
Sobota jest dniem trekingowym! Na spacer wytypowany został El Garbi - mały szczyt pod Walencją, z którego rozpościerają się widoki na okoliczne wzgórza i morze. Sobota to też dzień wysypiania się 😁, a że dodatkowo chcieliśmy iść na bocadillos, które otwierały się od 10, więc wszystkie potrzeby i wymagania zostały bezpiecznie zaspokojone.
Bocadillo to typowa kanapka którą Hiszpanie jedzą na śniadanie. W zasadzie to jest pół bagietki, do której naładowane są dodatki. Poszliśmy do knajpki, która robi bocadillo z bardziej fancy wypełnieniem. Knajpa wyglądała jak żywcem wzięta z Dolnych Młynów (jak ktoś nie kojarzy to nazwijmy to hipsterską miejscówką).
Po śniadaniu pojechaliśmy od razu do Beselga (Estivella) - miejsca z którego startował szlak. Podeszliśmy jeszcze pod zamek, który był rzut beretem od nas. Zamek składał sie z wieży i kawałka muru podpartego stelażem. Tak jakby ktoś zrobił makietę do teatru 😂. O ile mur wyglądał śmiesznie i w sumie może nawet trochę żałośnie, to do wieży dało się wejść, a w środku było nawet całkiem przytulnie. Poniżej poziomu mieszkalnego był zbiornik na wodę, później typowa wieża, a na ostatnim piętrze był właz na dach. Nie było co prawda drabiny na górę, ale nie po to człowiek się wspina od przeszło pięciu lat żeby sobie odpuścić i nie wejść na dach, który był płaski i zadziwiająco ładny jak na stan budowli.
Sam szlak, którym szliśmy nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był to sobie taki zwyczajny szlak, nie za stromy, nie za łagodny, w dużej mierze przechodzący przez las. Po drodze minęliśmy źródełko (praktycznie suche), kapliczkę, dużo drogowskazów, drzewa, troche asfaltu. Justyna ogarniała trase poprzez wikiloc. Nie znałem tego portalu, ale moze kiedyś przyjrzę sie mu bliżej. Ja sobie trackowałem wszystko na mapy.cz.
Szczyt El Garbi był fajny. Wyglądał trochę jak zabrany z gór stołowych. Na sczycie znajduje się źródełko, dużo ławek i miejsc przy których można spokojnie zjeść, a także popatrzeć na okoliczną rzeźbę skalną. Wygląda jak skałka z potencjałem, ale nie wydaje się żeby ktoś się tam wspinał. Nie robilem większego researchu, ale na 27crags i vertical life niewiele było w tym temacie. Udało się zobaczyć modliszkę na szczycie 🤗
Na zejściu i powrocie nie działo się nic szczególnego. Podeszliśmy jescze do włoskiej lodziarni i jeżeli będziecie kiedyś w Walencji to wbijajcie do ArteSana Gelat. Mają naprawdę dobre lody, są psijaciółmi (bardzo rzadkie w Walencji) i właściciele sa mega ziomeczkami.
Na późny wieczór mieliśmy zaplanowane tapasy. Dopiero na 22, ale juz przed 21 poszliśmy w okolicę, bo trochę nas składało do spania i w sumie to nie było co robić. W naszej knajpie nie było jeszcze miejsca, więc poszliśmy obok na Vermouth - pierwszy raz piłem w knajpie. W tle leciały jakieś zawody o których pierwszy raz słyszałem w życiu i w sumie to nie mogłem znaleźć żadnych informacji o nich w polskim internecie. Ogólnie to były dwa jachty, które pływały po bliżej nieokreślonych ósemkach, ale to spoko, to co było dla mnie szokujące to sposób w jaki były napędzany. Oprócz siły wiatru były napędzane przez kolarzy 🤯 Więcej info
Czas dosyć szybko nam upłynął i poszliśmy do naszej docelowej knajpy. Tym bardziej, że ta z zawodami jachtowymi miała się wkrótce zamykać na stałe i nie było już za dużo tapas do wyboru. Nasza knajpa była ponad 100-letnią tapasiarnią i zamówiliśmy sobie patatas (z aioli i salsa bravas), jakieś małżowe coś (po jednym dla mnie i dla Pablo), które też było bardzo czosnkowe, do tego nos świni (były też uszy, ale coś poszło nie tak i ostatecznie nie dostaliśmy. Bardzo dobrze, bo nie wiem kto by to zjadł. Porcja kalorii i tłuszczu, którą sobie zaserwowaliśmy była wystarczająca). Nos świnii był spoko, smakował troche jak golonko. Był smażony na głębokim tłuszczu i był taką skwarką z niewielką ilością mięsa. I do tego jeszcze wjechały croquetas z kurczakiem, też bardzo spoczko. Z płynów tym razem wjechało piwo i dobrze się ze wszystkim komponowało.