Valle Sagrado
14 lutego
Pobudka przed 6 i o 6.30 wsiadam do busa. Zgarniamy resztę turystów i jedziemy. Po drodze kupuję sobie jeszcze salteñe, czy tam empanadę, ale kiepsko trafiam. Sucha i bez szału.
Zaczynamy od miasta słynnego z produkcji tekstyliów i tam krótka prezentacja na temat naturalnego wybielania i farbowania ubrań, a później chwila na zdjęcia. Kupiłem kilka na pamiątkę. Dla dzieci, bo nie mam za dużo miejsca w bagażu.
Kolejny przystanek to świątynia Inków, a raczej jej fundamenty na bazie których zbudowano kościół 🤷♂️ Jest też wspomniane że Peruwiańczycy sa w większości katolikami, ale bardzo kultywują swoje rdzenne tradycje i mają duży szacunek do słońca, co w sumie widać, bo waluta to Sol, główna ulica to avenida de Sol, itd.
W miejscowości, także można zobaczyć mnóstwo byków na dachach. Jest to prezent, który dostaje się po wybudowaniu nowego domu. Nie pamiętam symboliki, ale fajnie to wygląda 😀 Jest to też jedyne miejsce muzealne, w którym dozwolony jest handel.
W miejscowości buduje się też lotnisko międzynarodowe, więc za parę lat będzie można się dostać do Cusco bezpośrednio z Europy Ma to swoje plusy i minusy, szybciej ale klimat miejsca już nie będzie ten sam.
Kolejny przystanek to solniska, z których wydobywa się sól, takie tarasy-baseny. Nie zjeżdżamy na sam dół ze względu na czas i dlatego że taką decyzję podjęliśmy, chociaż trochę żałuję po wszystkim. No ale, nie można mieć wszystkiego. Inżynieryjnie spoko ogarnięte, woda wyciąga sól z ziemi, a po odparowaniu można ją zebrać. Terenem zarządzają rodziny, których jest całkiem sporo i każda ma od kilku do kilkunastu basenów. Wstęp jest biletowany dodatkowo, jako że nie ma tutaj nic kulturowo-archeologicznego.
Następnie udajemy się na degustację czekolady i soli, gdzie można zrobić zakupy. Nic szczególnego, sól jest słona a czekolada czekoladowa 🤭 Przynajmniej są ładne widoki z ogródka :D
Kolejny przystanek jest sztos, akurat pogoda się zepsuła więc wszystko w deszczu, ale lądujemy przy naturalnej dolinie będącej praktycznie doskonałym okręgiem, gdzie inkowie eksperymentowali z krzyżówkami genetycznymi roślin. Laboratorium, gdzie próbowali adoptować kokę na większe wysokości, eksperymentowali z ziemniakami, quinoą czy kukurydzą.
Później obiad i jedziemy do kolejnych świątyń Inków, naprzeciwko której jest góra, służąca za spichlerz. Ze względu na połączenie trzech dolin, jest tu wietrznie i powietrze jest świeże, co sprzyja przechowywaniu żywności. Wszystko jest takie wielkie, a krajobrazy takie przyjemne dla oka - zieleń i przestrzeń ❤️
Na koniec jedziemy do Pisac, które zwala z nóg. Prawdziwe miasto, z czterema dzielnicami i tarasami o ogromnej powierzchni. Zdjęcia nie są w stanie oddać tego co tam się dzieję. Rozważam powrót tutaj na cały dzień, ale nie wiem czy się uda to ogarnąć. Już i tak jestem na sporym niedoczasie 😅
Jeszcze zahaczamy o jubilera w mieście, z krótką prezentacją i możliwością zobaczenia ich podczas pracy, a później już powrót do miasta.
Wracając idę jeszcze na masaż, i w sumie cenowo spoko, bo 70 SOL za godzinę (z pierwotnego 120), takiego bardziej sportowego niż głaskania. Rozmawiam później z dziewczyną i okazało się że jest fizjoterapeutką. Trochę przykre, że musi sobie dorabiać, zgarniając ludzi na ulicy.