Valle Encantado
16 grudnia
Rano dokupiłem brakujące rzeczy, głównie chleb i gaz, zostawiłem część rzeczy w hostelu, zabrałem najpotrzebniejsze ze sobą, pożegnałem się z ziomkami i poszedłem na busa. Dojechałem najdalej jak się dało za miasto i zacząłem łapać stopa. W sumie złapałem 3 stopy, i tak po 3 godzinach od wyjazdu z Bariloche zameldowałem się na kempie. Znowu prawie pomyliłem drogę, ale tym razem uważniej i częściej sprawdzałem czy dobrze stoję.
Moja obserwacja z łapania stopa jest taka, że nie do końca ufam ludziom i trochę się boję, że ktoś odjedzie z moimi rzeczami, a druga jest taka, że to głównie statystyka. Prędzej czy później ktoś na tego stopa weźmie 😀
Na kempie prawie nikogo nie ma, to znaczy, jest sporo namiotów, ale wszyscy ludzie są najwidoczniej w skałce. Rozbiłem więc namiot, zjadłem połowę reszty makaronu z wczoraj i po chwili zaczęło grzmieć, więc schowałem się do namiotu. Najpierw zaczęło padać, a później pojawiło się też trochę gradu. Pierwszy raz w namiocie podczas gradu! 🏅 Poczytałem książkę i spisałem ostatnie dni na bloga 😁
Mam namiar na ludzi na kempie od jednego z Włochów i jak tylko wrócą to planuję się zaziomkować z rekomendacji 🤣
Bardzo niepewnie się czuję w tym miejscu. Wieczorem podchodzę do dwóch dziewczyn, coś tam pogadaliśmy, ale ogólnie to siedzę cały czas w namiocie. Czuję się zdecydowanie nieporadnie. Później jedna z dziewczyn powiedziała, że jak szukam transportu to pewnie większość ludzi jest w refugio. Zebrałem się w sobie i poszedłem do środka. W sumie, to nie było dużo osób, ale przy jednym stoliku ludzie grali w karty, więc trochę popatrzyłem, zapytałem w co grają i tak od słowa do słowa znalazłem ekipę na wspinanie. Spróbowałem też Fernetu - który określiłbym jako ziołową wódkę. Całkiem spoko 🙂 Jedyny problem, jaki zauważam to brak swobodnego rozumienia języka hiszpańskiego, zwłaszcza w wersji chilijskiej, przez co bardzo się wycofuję. W ogóle mam wrażenie, że nieumiejętność komunikacji jest czymś co drastycznie obniża moją pewność siebie 🙈
17 grudnia
Także następnego dnia ogarnąłem sobie śniadanie, a później czekałem, aż ludzie zaczną się zbierać, żeby do nich dołączyć. Jakoś zapakowaliśmy się w szóstkę do samochodu i ruszyliśmy Wspinanie jest oddalone od kempingu około 6 kilometrów i jedną przeprawę przez rzekę. Ekipa miała jeden kajak z decathlonu i na trzy kursy udało się wszystko i wszystkich przetransportować. Przeprawa kajakiem jest wyjątkowym przeżyciem. Dosyć szeroka rzeka, drzewa, skałka, wszystko to buduje magiczną atmosferę. Później czekało nas jeszcze krótkie podejście i znaleźliśmy się pod naszym sektorem. Wspinanie przypomina trochę Margalef, o ile go dobrze pamiętam. lepsze lub gorsze dziurki, które są dosyć wymagające. Wyceny wydaję mi się trochę zaniżone, ale też jest to styl wspinania, w którym najgorzej sobie radzę i jakoś tak brakuje stopni.
Po wspinaniu wróciliśmy na kemping. Poszedłem zrobić sobie kolację, która była dosyć eksperymentalna, bo chcę się pozbyć polenty. Polenta to zmielona kukurydza, do której wystarczy dodać wrzątku i po chwili jest już gotowa. Wydawała się być dobrym substytutem dla kuskusu, którego nie mogłem znaleźć w sklepie. Niestety jest raczej słabym wypełniaczem. Do tego dorzuciłem przecier pomidorowy, tuńczyka i ciecierzycę. Mogę to określić jako jadalne, ale mało satysfakcjonujące 🙊
Wieczorem, znowu poszedłem do refugio i dostałem od ekipy trochę zupy z soczewicy 😋