Uyuni - laguny
30 stycznia
Pobudka o 5.30, ogarnięcie się i czekanie na transport. Oczywiście, że złapał opóźnienie, ale w końcu po mnie podjechał i ruszyliśmy w stronę granicy z Boliwią. Granica otwiera się o 8, więc zdążyliśmy zjeść wcześniej śniadanie, zgodnie z planem zresztą, a później czekaliśmy w kolejce.
Spotkałem Polaków, którzy byli częścią większej grupy i zostawiłem kontakt do siebie. Są z Katowic i fajnie się z nimi rozmawiało 🤗 Jak się później okazało mamy wspólnego znajomego.
Kolejny posterunek graniczny był trochę oddalony, tam także kolejka i przepakowanie się do Jeepa. Wszyscy przewodnicy są Boliwijczykami z tego co kojarzę, a przynajmniej nasz 😀 Dosyć sprytnie zorganizowane i cieszy mnie taka współpraca pomiędzy lokalnymi społecznościami. Jestem w grupie z 5 Niemcami, ale jeden z nich - Filip - bardzo dobrze mówi po Polsku, bo jego rodzice pochodzą lub częściowo pochodzą z naszego kraju.
Pierwszy przystanek to Laguna Blanca.
Kolejny przystanek to Laguna Verde, gdzie pod wpływem wiatru mieszają się minerały nadając wodzie zielony kolor, jak nie wieje to opadają na dno.
Kolejny punkt wycieczki to gorące źródła, które w sumie stanowiły ochłodę 🤭 i kolejny poznany Polak (niezwiązany z wcześniej wymienioną wycieczką).
Następnie pustynia Dalego, która wcześniej nosiła nazwę miejsca odpoczynku, ale ze względu na swój wygląd została przemianowana. Na pustyni znajdują się skalne ostańce, które służyły ludziom wędrującym pustynią pomiędzy plemionami setki i tysiące lat temu do ochrony przed słońcem.
Teraz jedziemy na gejzery, które po Yellowstone i Islandii nie robią na mnie żadnego wrażenia, ale przez moment były kolorowe chmury. Nigdy nie widziałem takiego zjawiska i nie wydaje się być globalnie powszechne 🤭 Tego dnia kolorowe chmury widziałem też później drugi raz. Podejrzewam, że jest to związane z wydzielanymi tutaj oparami, ale nie znam się 😅
Kolejny punkt wycieczki to Laguna Colorada. Czerwona woda i najbardziej kolorowe flamingi. Ogólnie flamingi żywią się jakimiś zwierzątkami, które znowuż występują w słonej wodzie i dlatego na Atacamie jest ich tam dużo. A w tej wodzie, te żyjątka są jakieś szczególne, przez co ubarwienie flamingów jest bardziej intensywne.
Po jeziorku jedziemy już do naszego hostelu. Cały dzień jesteśmy powyżej 4000 metrów, głównie 4600- 4800, a najwyższy punkt to gejzery, prawie 5000 (osobisty rekord). Mimo, że hostel jest na 4000, to bardzo źle się czuję, głównie dokucza mi brzuch i udaje się zjeść tylko mały talerz zupy. W czasie kolacji dzieciaki z hostelu zorganizowały mały show muzyczny, ale trochę bolała mnie głowa więc absolutnie mnie to nie cieszyło. Po występie oczywiście zbieranie pieniędzy i tutaj chciałbym jeszcze dodać, że na trasie jest dużo dodatkowych “atrakcji”, jak toalety za 5 BOB, wifi w hostelu za 10 BOB, takie tam życie z turystyki 🤷♂️
Na objawy wysokościówki dostaję jakąś tabletkę od Filipa i kolejną od przewodnika i idę do łóżka z nadzieją, że miska którą sobie zorganizowałem, nie przyda się tej nocy 🤢 Chcę uniknąć tego co przeżyłem w Potosí 🙈