Trekking w El Chalten
19-20 listopada
Dzisiejszy i kolejny dzień upłynęły na jeździe do El Chalten. Nic szczególnie ciekawego nie działo się po drodze, a pierwszy dzień w nowym miejscu polegał głównie na chodzeniu po mieście, zbieraniu informacji i próbie ogarnięcia gdzie można wypożyczyć crashpady i gdzie są jakieś baldy 😀.
21 listopada
Następnego dnia kiedy jechaliśmy wynająć crashpady, zobaczyliśmy trzech ziomków z owymi i podszedłem do nich zagadać czy możemy dołączyć na sesje. Jak można się było spodziewać, nie było z tym żadnego problemu i około południa zaczęliśmy się zbierać.
Chcieliśmy wejść głównym wejściem, ale dzisiaj był strażnik i powiedział, że trzeba mieć wejściówkę do parku. Trochę nas to zaskoczyło, tym bardziej, że wczoraj nikogo w budce nie było i zrobiliśmy grupowy wycof i przegrupowanie. Do parku można też wejść bez płacenia, o czym powiedzieli nam wcześniej w hostelu. Ja się trochę cykałem, że po rozmowie ze strażnikiem ciężko będzie znaleźć jakieś wymówki gdyby ktoś sprawdzał czy te wejściówki faktycznie mamy. Ostatecznie zdecydowaliśmy się zaryzykować, chociaż ja musiałem sobie ponarzekać xD i bez problemu doszliśmy pod kamienie. Tam posiedzieliśmy około trzech godzin i wróciliśmy się ogarnąć przed wyjściem na wschód słońca.
Wyszliśmy około 18 z zestawem ciepłych ubrań, namiotem i jedzeniem na przeżycie nocy i kolejnego dnia. Do naszego kempingu Poincenot były około 3 godziny podejścia. Bardzo widokowa trasa i cieszę się, że szliśmy za dnia, a nie zdecydowaliśmy się robić jednodniowego strzału na wschód słońca. Po rozbiciu namiotu zjedliśmy kolację, wypiliśmy ciepłą herbatę i poszliśmy spać. Noc miała być zimna, a mój śpiwór już od dawna nie spełnia deklaracji strefy komfortu więc ubrałem się we wszystko co mam i poszedłem spać. Ciepło nie było ale spać się dało 😅
22 listopada
2,5 godziny przed wschodem wstaliśmy, zwinęliśmy namiot i ruszyliśmy na Laguna de Los Tres. Podejście jest strome i jest to najbardziej wymagający fragment szlaku, który w całości ma 10 km i powinien zająć ok. 4h. Już na podejściu zaczął się budować wschód słońca, ta ładna część z czerwonym niebem, ale my bardziej celowaliśmy w góry, które łapią pierwsze promienie słońca i żółty kolor. No niestety niebo było zachmurzone i tylko ta pierwsza część była widoczna. Na szczycie spotkaliśmy grupę uderzeniową, która szła w nocy z miasteczka. Posiedzieliśmy chwilę na szczycie marznąc, chroniąc się od wiatru i czekając aż Fitz Roy pokaże swoje oblicze, ale to jednak nie był ten dzień. W międzyczasie zszedłem sobie do jeziora i chodząc wokół niego zobaczyłem, że poniżej jest inne ładne jezioro, a że jest dopiero 6 to postanowiłem, że później tam pójdę.
Po zejściu w okolice kempingu zjedliśmy śniadanie i przepakowaliśmy się, to znaczy oddałem namiot, żeby nie musieć go nieść do Laguna Sucio - jeziorka które widziałem ze szczytu. Odłączyłem się od grupy i zacząłem swój solo trip. Do laguny nie ma wydeptanego szlaku, idzie się po kopczykach, ale można się też wspomagać mapy.cz. Kiedy doszedłem do jeziora zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Byłem szczęśliwy, że mogę sobie nabrać wody z jeziora, zrobić herbatę i tak samemu siedzieć i patrzeć na ten cud świata. Mega mnie to wszystko poruszyło i wracając popłakałem się ze szczęścia 🥹 Puściłem sobie muzyczkę i doceniałem swoje żyćko 🎶
Tak mnie to wszystko naładowało, że stwierdziłem że pójdę sobie do kolejnej laguny - Laguna Piedras Blancas. Idzie się godzinę z kempu, który nawiasem mówiąc jest super punktem wypadowym w tej części parku. Szlak wiedzie wzdłuż rzeki, czasem trzeba poskakać po kamyczkach, ale jest dobrze oznakowany (wydeptana ścieżka i kopczyki). Przed samym jeziorem jest krótka dolinka kamieni narzutowych, które same w sobie robią spore wrażenie. Po ich pokonaniu doszedłem do laguny. Kolejne piękne miejsce, ale już nie miałem tyle czasu co w poprzedniej, bo wymyśliłem sobie, że pójdę do kolejnego jeziora. Z obliczeń wyszło mi, że będę w mieście przed 20, więc czemu by nie spróbować.
Pogoda była coraz gorsza widokowo, ale na chodzenie mogło być gorzej. Nie było tak okrutnie zimno jak o świcie, i mimo że mocno wiało i zaczynało kropić to szło się dobrze. Pomiędzy Poincenot a Laguna Toro jest las i jeszcze dwa duże jeziora, ale bez skał i lodowca nie były aż tak imponujące. Wiatr, chmury i deszcz też nie pomagały. Po trzech godzinach doszedłem do jeziora, tam sobie jeszcze zrobiłem obczajkę tyrolki i poszedłem na punkt widokowy, na który wiodło podejście po kamieniach.
Na punkcie spotkałem dwójkę Urugwajczyków, z którymi porozmawiałem podczas zejścia, a później zaczął się najtrudniejszy fragment - powrót. Nigdy nie lubiłem schodzenia, a teraz jeszcze miałem ponad 30 km w nogach. Na początku przyjemny las który znałem, a później paskudne kamienie, gdzie ciężko było iść szybko. No ale w końcu się udało zejść, skontaktować z ekipą i pójść do hostelu.
Jak mi zeszła ekscytacja to poczułem zmęczenie całego dnia, ledwo udało się zjeść kolację, umyć i do łóżeczka 😅