Sucre - Las Siete Cascadas
13 października
Byliśmy już we wszystkich miejscówkach wspinaczkowych w mieście, więc wybraliśmy się na Las Siete Cascadas z nadzieją na popływanie. Złapaliśmy autobus z mercado central do Alegria za całe 2 BOB na osobę, a następnie przy pomocy mapy.cz zeszliśmy do wyschniętego koryta rzeki. Gnieniegdzie była woda, ale to były raczej kałuże. Kierowaliśmy się korytem w górę rzeki i im bardziej zbliżaliśmy się do Las Siete Cascadas, tym bardziej rzeka przypominała Omanowe wadi. Po pewnym czasie doszliśmy do pierwszego głębszego jeziorka, ale po krótkiej chwili stwierdziliśmy, że pójdziemy dalej, a jak nie będzie nic ciekawego to się wrócimy.
Kolejny fragment wymagał wykazania się pewnymi umiejętnościami wspinaczkowymi i po chwili znaleźliśmy się przy kolejnym głębszym jeziorku. Przejście dalej wydawało się już bardziej wymagające i nie było chęci w narodzie żeby aż tak bardzo próbować. Zostaliśmy przy tym jeziorku na pływanie i relaks.
Na powrocie zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy grupie trzech Boliwijczyków, którzy poczęstowali nas mięsem z ogniska i chwilę z nimi porozmawialiśmy, a raczej dziewczyny, bo mój hiszpański nie mógł odpalić na mówienie.
Wracaliśmy trochę inna drogą niż przyszliśmy. Z nadzieją na złapanie busa szliśmy główną drogą. Było dwa razy dalej i niestety nic nie pojechało. Warunki były bardzo wymagające. Palące słońce i praktycznie zero cienia, a droga była pokryta już nawet nie piaskiem, tylko pyłem. Bardzo pustynnie. Nie chciałbym iść cały dzień w takich warunkach 🙈
Po dojściu do miasteczka kupiłem sobie małą Colę za 3 BOB i wróciliśmy busikiem do miasta. Miał kilka dłuższych postojów, więc wysiedliśmy kiedy byliśmy relatywnie blisko mieszkania, nie czekając aż dojedziemy do końca.
Wieczorem mieliśmy iść na ściankę, ale przełożyliśmy wyjście na kolejny dzień. Zamiast tego poprowadziłem trochę movementu dla dziewczyn i siebie, a na dobranoc obejrzeliśmy Ratatouille po hiszpańsku.