Spanie w selvie
2 marca
Pobudka, śniadanie i zbieramy się. Sekundy po odbiciu od brzegu zorientowałem się, że nie wziąłem mojej czapki z daszkiem. Na szczęście mieliśmy jeszcze jeden postój parędziesiąt metrów dalej na zakupy, więc wróciłem się szybko lądem. Idąc z powrotem do łódki mijałem Jorge (naszego przewodnika), który zapomniał zabrać pieniędzy. Zacząłem się śmiać 🤣
Przez kolejne jakieś 2-3 godziny płyneliśmy w górę rzeki i nic się nie działo. Jedynie w momencie dolewania paliwa Jorge wpadł lejek do wody i było troszkę zamoty, ale nic szczególnego. W międzyczasie też ogarnąłem jak się wiąże skrajny tatrzański na szybko, prawie że jedną ręką. Ciekawe, że potrafiłem odtworzyć ruch z pamięci, nigdy tego nie robiąc, a tylko patrząc na innych 😮
Po dopłynięciu do celu zabraliśmy się za budowę szałasu, a w sumie to nasz przewodnik, bo mamy tylko jedną maczetę. Najpierw ściął jedno długie drzewo, a nastepnie dwa mniejsze, które przyciął na okolo 2 metry wysokości. Mniejsze wbiliśmy w ziemię, a większe poszło na poprzeczkę. Następnie przełożyliśmy folię przez górę i przywiązaliśmy do krzaków lub kolejnych tyczek. Później założyliśmy kolejną folię i ostatnią jako podłogę. W ten oto sposób załatwiliśmy problem dachu nad głową i poszliśmy gotować.
Najpierw trzeba było rozpalić ogień, więc szukaliśmy suchego drewna - powodzenia w lesie deszczowym. Coś tam w końcu ogarnęliśmy i Jorge zaczął odcinać mniejsze kawałki, a na to rzucać trociny strugane z kolejnego kawałka, a następnie podpalać przy pomocy zapalniczki. Szło to topornie, ale po kolejnym wystruganym patyku, wiórki w końcu złapały i ogień powoli ale systematycznie zaczął się powiększać. Do garnka powieszonego nad ogniem wlał trochę oleju, na to poszedł czosnek (nie wiem jak to opisać, ale też jakby zestrugany, co mi daje kolejny sposób na przygotowanie idealnego czosnku 😁), a chwilę później woda i po zagotowaniu ryż. Kiedy ryż był gotowy, garnek został zdjęty i na ogień poszła patelnia i dużo oleju, dlatego że trzeba było usmażyć banany (plantany po polskiemu, takie banany co je trzeba najpierw usmażyć albo ugotować (Retrospekcyjnie to jednak nieprawda i to się tyczy tylko zielonych)). Po tym poszły jajka w wersji sadzonej i obiad gotowy. W sumie spoko jedzonko, chociaż trochę mało wyszło. Ale na kolację może będzie ryba, więc nie ma co narzekać 😀
Kolacja sama się nie złowi, więc pakujemy się do łódki i płyniemy na łowy. Bez silnika, bo z nurtem i po pewnym czasie mamy postój i dostajemy wędki. Proste - kij a na końcu żyłka z haczykiem. Na przynętę mamy banana, nabijamy na haczyki i czekamy. Czekamy. Czekamy. Dalej czekamy. Nic nie bierze, jedynie dwa razy banan znika z haczyka. Po dłuższym czasie, gdzie można przemyśleć życie swoje i wszystkich ryb w okolicy, płyniemy próbować w innym miejscu. Tam w sumie to samo i Jorge zarxądza powrót i że banany to jednak nie jest najlepsza przynęta 🫣
Po powrocie ścinamy kolejne 8 tyczek, zakładamy dwie moskitiery i nasze spanko jest gotowe. W końcu jakaś nadzieja na uwolnienie się od komarów. Są tu takie chmary, że Jorge nie mógł oddychać podczas rozpalania ognia. Po za tym wydaje mi się, że je kompletnie ignoruje. Widziałem nawet tak opitego komara, że ledwo się ruszał 🙈 Gdyby nie te zakichane komary, to byłoby nawet całkiem przyjemnie - takie tam spanko w lesie przez trzy noce - ale nie, musi być dodatkowa atrakcja, nie dająca o sobie zapomnieć ani przez moment. Mają do dyspozycji tylko twarz i dłonie, a i tak dają radę ciąć i nie mają żadnej litości. Próbuję nauczyć się ignorować swędzenie i to, że jest ich tak dużo i może nawet się uda do końca wycieczki, bo ciężko powiedzieć czy repelent w ogóle działa. Coś tam chyba pomaga, ale nie jest cudownym lekiem na to zło 😑
W nocy poszliśmy eksplorować, ale na nic ciekawego się nie natkneliśmy.