Rest i wielowyciąg w Piedrze Paradzie
3 listopada
Dzisiaj był rest, więc tylko poszedłem z ziomkami pod skałkę. Na początku było fajnie i słoneczko, ale dosyć szybko przyszły chmury i zakryły całe niebo. Cały czas też wiało, w ogóle cały nasz pobyt tutaj wieje i kiedy tylko nie ma słońca to jest tak zimno, że aż nie do wytrzymania. Teraz ma dla mnie sens dlaczego sezon tutaj zaczyna się w grudniu. Może i jest lampa, ale przy tym wietrze zupełnie zmienia się odczucie temperatury 😅
Niestety trzeba było uciąć 7 metrów liny, bo wyszedł rdzeń, więc z 80 metrów liny zostało już tylko 70 🫣
Wieczorem poszedłem pod ciepły prysznic, który jest co drugi dzień między 18 a 19. Co prawda rzeka nie jest najgorsza, ale przy tym wietrze fajnie się choć trochę rozgrzać 🤗
4 listopada
Kolejnego dnia z Maorem poszliśmy na wielowyciąg, a Ewa pojechała do miasta. Pod skałką zrobiłem Maorowi szybkie szkolenie z wielowyciagów i wstawił się w pierwszy wyciąg za 6+. Niestety nie urobił w ciągu, ale idąc po nim na prowadzenie w sumie się nie dziwię jakoś szczególnie. Najpierw tricky sekcja, a później techniczny slab. Kolejne dwa wyciągi były stopniowo trudniejsze - 6b and 6b+. Nie jakoś szczególnie trudne ale strasznie nabijające. Chwyty były dziwne, coś jak wystające krzemienie, które można było złapać na wiele sposobów. Na dodatek nie mogłem znaleźć dobrych restów, a ściana się trochę przewieszała. Musiałem sobie trochę pokrzyczeć żeby to przewalczyć 😀 Ostatni wyciąg był zaskakująco łatwy. Podejście pod balda po łatwym, rest do zera, a później 4 trudniejsze ruchy i po drodze. Trochę się obawiałem tego wyciągu, po tym jak wyglądały te łatwiejsze, więc mega się cieszyłem i nie mogłem uwierzyć, że ostatecznie poszło tak łatwo.
Na szczycie zrobiliśmy sobie szybką foto sesję i zeszliśmy do drogi. Nie znaliśmy drogi zejściowej więc ostatecznie nie wybraliśmy optymalnej, ale udało się zejść bez wracania po własnych śladach. Widzieliśmy też szynszylę po drodze jak śmigała po skale - spory ten futrzak. Zostawiliśmy rzeczy przy wejściu na kemping i poszliśmy dopisać godzinę wyjścia z parku.
Przy wejściu do kanionu jest książka, do której trzeba się wpisać, a następnie przy wyjściu dopisać godzinę i złożyć podpis. Pierwszy raz spotkaliśmy też strażnika, który nam powiedział, że w przypadku wielowyciagów trzeba ich poinformować, żeby wiedzieli co się dzieje w przypadku kiedy ktoś nie wrócił. Ma to sens, zwłaszcza że park jest otwarty do 20, więc można się nie wyrobić 🙈
Zobaczyliśmy że Ewa wraca z wyprawy, więc zaczekaliśmy na nią i razem wróciliśmy do obozu. Ugotowaliśmy obiad, ale zauważyliśmy, że gaz zaczyna się kończyć. W pobliżu naszego obozu był zbudowany piec z drutu i ziemi i wieczorem spróbowaliśmy go wykorzystać jako kuchnię polową. Szybko poddałem się rozpalaniem przy pomocy krzesiwa 😅, więc pożyczyliśmy zapalniczkę od ziomeczków z Norwegii, trochę suchej trawy i drewna i mieliśmy ognisko jak się patrzy. Na piec położyłem kawałek blachy, który wcześniej służył jako osłona od wiatru i na to poszedł garnek. Po pewnym czasie udało się zagotować wodę, a później podgrzać wino z pomarańczami i cynamonem 😍