Potosì
16 października
Ostatni dzień w Sucre składał się z pakowania, ostatnich zajęć hiszpańskiego (dostałem certyfikat B1.1 😍) i pożegnalnych lodów. Nie zorientowaliśmy się z Ewą o której odjeżdżają busy do Potosí i musieliśmy chwilkę zaczekać. W międzyczasie okazało się, że Karolina zapomniała Kindle z mieszkania, ale pobiegła po niego, a jej bus zaczekał 20 minut 🙈
Po przyjeździe do Potosí udaliśmy się do naszego hostelu. Jak się później dowiedzieliśmy, kiedyś była to część seminarium, w którym mieszkali księża. Klimat budynku był bardzo kolonialny - nie mam zdjęć ale było klimatycznie i zimno.
17 października
Czekała mnie najgorsza noc od dłuższego czasu. Obudziłem się około pierwszej w nocy, żeby pójść do toalety i jak wróciłem to zacząłem mieć dreszcze i nie mogłem zasnąć. Chwilę później czułem że coś jest nie tak z żołądkiem i skończyło się wymiotami. Nieszczególnie miałem czym, więc o tyle fajnie, że nie szło nosem 🤣 I tak w sumie co 20, 30 minut całą noc. Przed świtem założyłem sobie polar do spania i troszkę to pomogło, bo nad ranem udało się przespać kilka godzin. Kiedy Ewa szła na śniadanie, to poprosiłem ją, żeby kupiła mi colę, jako ultimejt soluszyn na problemy żołądkowe.
W Potosì są kopalnie srebra i rozkminiałem, czy dam radę wziąć udział w wycieczce do takiej. Bardzo chciałem iść i ostatecznie się zdecydowałem. Wycieczka zaczynała się o 13.30, gdzie najpierw zawieziono nas do miejsca w którym się przebraliśmy. Okazało się że trzeba mieć coś do zakrycia ust i nosa. Myślałem, że zostawiłem buffa w mieszkaniu, więc kupiłem sobie bandanę za 15 BOB, a później się okazało że buffa miałem cały czas na ręce obok zegarka 🙈🙈
Ubrani pojechaliśmy jeszcze do sklepiku z rzeczami dla górników: spirytusem, liśćmi koki, dynamitem xD i jeszcze paroma artykułami. Mam trochę mieszane uczucia na temat tych dodatkowych rzeczy, ale przynajmniej jest tu tanio, no i to była ostatnia taka atrakcja przed kopalnią.
Przy szybie kopalni była mini grotka z ołtarzykiem. Pół ściany było w zaschniętej krwi lamy. No cóż, takie zwyczaje i wierzenia 🙈
Wycieczki są przeprowadzane w czynnych szybach, które są dla mnie bardzo niewymiarowe, więc po chwili już się przyzwyczaiłem, że kask na głowie nie jest dla wyglądu.
W kopalni znajdują się figurki “Tío”, który w sumie kojarzy mi się z diabłem. Górnicy dają mu upominki: liście koki, papierosy, alkohol, żeby podzielił się zasobami ziemi z nimi i żeby nie było wypadków w kopalni.
Jak już wspominałem, szyby są czynne więc często trzeba się usuwać na bok, kiedy przejeżdżają górnicy z wagonikami (pustymi albo z urobkiem). I rzeczywiście daje się im te rzeczy kupione ze sklepiku. Liście koki są ich obiadem, bo pod ziemią nie za bardzo jest gdzie ugotować jedzenie.
Z ciekawszych doświadczeń, to przechodziliśmy (dużo powiedziane, bo raczej się czołgaliśmy) tunelem pomiędzy dwoma szybami. Dosyć męczące na wysokości 4500 metrów, po nocy spędzonej głównie w toalecie 😅
Kolejną atrakcją była eksplozja dynamitu w kopalni. Pierwszy raz miałem dynamit w ręce i ma on konsystencję plasteliny. Laskę łamie się na 3 części, dokłada lont i na koniec dorzuca się jeszcze jakieś kuleczki, które wzmacniają eksplozję. Lont jest obliczony na 2,5 minuty, a sam wybuch to w sumie ciekawe przeżycie, ale dokładnie takie jakiego by się można było spodziewać 😛
Po tej wycieczce stwierdzam, że nie chciałbym nigdy tam pracować. Pełno pyłu, ciężka praca, i mimo że jak na warunki boliwijskie górnicy zarabiają całkiem nieźle (do 500 BOB za dzień) to zdrowie nie jest tego warte.
Cały dzień rozkminiałem sobie czy mój stan to zatrucie, wysokościówka czy może jakieś elementy hipotermii. Wydaje mi się, że kombinacja wszystkich trzech. W każdym razie wieczorem udało się zjeść kilka łyżek zupy na rozgrzanie. Zupa była z gorącym kamieniem w środku i bardzo pryskała 😅 A do spania ubrałem się w merino i puchówkę. Tym razem udało się przeżyć noc bez dreszczy i wymiotów. Cały czas trochę boli mnie brzuch i mam biegunkę, ale przynajmniej część problemów udało się wyeliminować 😅