Piedra Parada
5 grudnia
Ustawiliśmy się na wyjście o 8.30, więc wstałem godzinę wcześniej, zjadłem śniadanie i pożyczyliśmy szpej od Austriaków - wczorajszego nabytku naszego kempingu.
Od Austriaków z ciężarówki dowiedzieliśmy się gdzie szukać startu drogi i poszliśmy pod skałę. Nie mieliśmy problemów ze znalezieniem i ok 9:30 wbijaliśmy się w pierwszy wyciąg. Ciasny kominek kończący się łatwym terenem.
Ja prowadziłem parzyste wyciągi. Nie pamiętam co było na drugim, ale był prosty i linia nie była skomplikowana. Trzeci to rysa i płyta z dwoma spitami, których równie dobrze mogłoby tam nie być w mojej ocenie. Po tym wyciągu miało być niby piątkowe zejście pod kolejny stan, ale było za 1🤷♂️
Czwarty wyciąg to był sztos. Kominek za 6a, gdzie czuć było trochę powietrza. Początek trochę kruchy i ze 4 X-y na skale, ale poźniej trochę się zwężał. Mega mi się podobał i cieszę się, że trafił właśnie na mnie 🤗 Asekuracja bardzo dobra, chociaż pod koniec wyszedłem z komina i miałem dosyć spory runout. Na pewno dałoby się coś założyć, ale trzeba by wejść z powrotem do komina, a czułem się pewnie tak jak było.
Kolejny wyciąg to płytka za 6a. Po następnym stanowisku zaczynała się zabawa, bo teren był fragmentami maksymalnie za 4 i trzeba było szukać drogi po trawersie po półkach i kaktusach. Po osiągnięciu maksymalnego przysztywnienia na linie (mimo braku jakiegokolwiek przelotu), założyłem stanowisko i ściągnąłem Manu do siebie. Od pewnego czasu trochę padało więc weszliśmy do jaskini na chwilę, zjedliśmy trochę ciastek i zaczekaliśmy na lepszy warun. Nie było znowu jakoś super, bo w oddali widać było chmurę deszczu, ale na szczyt powinno nam styknąć. Znowu ja prowadziłem, po kilku metrach kontynuacji trawersu i obczajeniu potencjalnych możliwości na odbicie do góry, wbiłem się w zacięcie-płytkę ok. 10 metrów od naszej grotki i po chwili doszedłem do stanowiska - po drodze założyłem jakieś 4 przeloty. Ściągnąłem Manu do siebie, przyasekurowałem go jeszcze kilka metrów, rozwiązał się i ściągnął liny. Poszliśmy na szczyt łatwym terenem i tam był czas na kilka fotek, przebranie butów, ciastki zwycięstwa i szukanie linii zjazdowej.
Po około pół godziny znaleźliśmy stanowisko zjazdowe (byłoby szybciej gdybyśmy przeczytali dokładnie topo) i zaczęliśmy motać zjazd. Jechałem pierwszy i po około 30 metrach zacząłem szukać drugiego stanu, ale nigdzie go nie widziałem. Padał deszcz, było zimno, byłem zmęczony, lina się plątała, a tego pieprzonego stanu nie było z żadnej strony. Wziąłem adidasy, bo obtarłem sobie palce, ale przez to na mokrej skale nie miałem dobrego tarcia. Po motaniu się na prawo i lewo, szukaniu stanu w miejscach, w którym się ich spodziewałem, zobaczyłem ścieżkę i kopczyki i zacząłem za nimi zjeżdżać. Kiedy kończyła mi się lina, zobaczyłem dwa spity połączone taśmami i repami i mallon zjazdowy.
Dojechałem tam, założyłem stan i zawołałem Manu. Mieliśmy 60m liny po trawersie, która dodatkowo wydawała się wcinać w skałę, więc Manu zdecydował się wypiąć w łatwym terenie, żebyśmy byli w stanie ściągnąć ją bez problemu. Wszystko udało się ogarnąć a partner bezpiecznie doszedł do mnie i wpiął się w punkt centralny. Kolejne trzy zjazdy poszły sprawnie i bez żadnych problemów. Około 16 zameldowaliśmy się na ziemii, rozszpeiliśmy się i poszliśmy w stronę obozu, po drodze zostawiając szpej pod mostem do przeschnięcia.
Poszedłem odebrać jeszcze chleb z płatnego kempingu, kupiłem sobie Alfajores (argentyńskie słodycze) za wysiłek, zapytałem strażnika w parku o pogodę i poszedłem spać. Kiedy się obudziłem, zrobiłem obiad i poszedłem spać dalej 😴
6 grudnia
Cały kolejny dzień padało. Miałem przemoczone prawie wszystkie buty, bo kawałek podejsciówki wystawał poza namiot i rano wylewałem z niego wodę 🥲 Z tego powodu jak gdzieś byłem to w podejsciówce i klapku, i ludzie się mnie pytali co zrobiłem w nogę 🤣
Wczesnym popołudniem poszedłem wytłumaczyć ziomkom od szpeju gdzie zaczyna się droga i mniej więcej jak wyglądały wyciągi i nasza przygoda. Oprócz tego to przespałem cały dzień albo przesiedziałem z książką.