Ostatnia noc w selvie
4 marca
No i chuj, ość nie wyszła w nocy, więc trzeba czekać na koniec wycieczki, żeby ogarnęli to w szpitalu. Tomas zerknął rano czy w ogóle ją widać i mówi, że tak, ale chyba jest też ropa z tego co go zrozumiałem 😇 Zresztą czuję stan zapalny w organiźmie i że to będzie ciężki dzień.
Wstaliśmy przed 5, żeby o pełnej godzinie wypłynąć na wschód słońca. Podobało mi się plywanie po ciemku, jedyny mankament to gałęzie, których w nocy nie widać, więc nie dało się całkiem bez czołówki. Dopłyneliśmy do naszego punktu widokowego na zakolu rzeki i tam czekaliśmy do wschodu. Ciężko z tą ością, męczy to i nie daje spokoju. Zawsze coś 🙄
Po wschodzie słońca robimy i jemy śniadanie, a później pakujemy się i płyniemy na nową miejscówkę. Tam ogarniamy kemping dokładnie jak drugiego dnia, jemy obiad i idziemy na wycieczkę do lasu. Motyw przewodni to znalenienie bullet ants dla Tomasa. Nic szczególnie ciekawego się nie wydarzyło, a jedyną atrakcją było przejście przez rzekę, gdzie trzeba było przeskoczyć przy pomocy jednej nagiętej gałęzi (nie było lian w okolicy żeby zrobić to na Tarzana 🤣). Trochę zamoczyłem spodnie, Tomas wpadł całą nogą, poza tym ofiar brak. W sumie, inna ciekawostka to czerwone drewno jest niezwykle cenne ze względu na swoją twardość/wytrzymałość i można je spotkać w Selvie. Na szczęście ludzie korzystają z lasu tylko na swoje potrzeby, a jeżeli ktoś nie jest lokalsem, to nie może. W ogóle to nie ma tu do końca pojęcia własności prywatnej i w zasadzie każdy może sobie przyjechać i postawić chatę w dżungli.
Z racji że na spacerze wiele się nie działo to wtrące jeszcze swoją rozkminę, że mi się tutaj szczególnie nie podoba. Cały dzień (a więc i życie) polega głównie na organizacji jedzenia, komarów jest tu więcej niż wody (a pada codziennie) i jest tak wilgotno, że cały czas chodzę spocony (a nie moge się rozebrać, bo komary). Także tęskni mi się jeszcze bardziej do Krakowa i mnóstwa czasu na narzekanie jakie to moje życie jest męczące 🤭 A tak całkiem serio, to Selva jest dla mnie leśną skrajnością i wybiega znacząco poza strefę komfortu leśnego. Najlepszy las dla mnie to europejski liściasty, albo Patagonia 🤗
Wracając do rzeczy. Wróciliśmy z lasu i poszliśmy łowić ryby, więc polecam przeczytać poprzedni akapit jeszcze raz 😆 Nie no, złowiłem jedną, w sumie chyba 7 było, gdzie 4 piranie dopłynęły z nami do obozu i towarzyszyły nam na kolacji po kąpieli w gorącym tłuszczu. Ja nie mam smaka na ryby jakoś, Selva mi trochę stanęła ością w gardle i dopóki to się nie wyjaśni to ja pas - wymieniłem na jajka sadzone, do tego były plasterki banana z głębokiego tłuszczu.
Po kolacji przygotowaliśmy spanie, prześcieradło plus moskitiery i poszedłem się schować przed komarami i powoli szykować w objęcia Morfeusza. No ale cóż, mój plecak i spanie okazał się wymarzoną kryjówką dla termitów. Już nie mam siły, przewróciłem wszystko do góry nogami, wytrzepałem prześcieradło i zająłem się eksterminacją niedobitków. Dosłownie w każdym zagięciu plecaka było ich co najmniej pięć (większość już martwych). Trochę nie miały szczęścia, bo jestem w naprawdę kiepskim humorze i chcę iść spać, wstać rano i wracać powoli do miasta, żeby jak najszybciej ogarnąć sprawę ości w szpitalu 😐