Otatnia droga w Piedrze
11 grudnia
Dzisiaj ostatni dzień, więc udało mi się namówić ludzi na kominkowy wielowyciąg za 6a. Najpierw rozgrzaliśmy się na sektorze przy wejściu do kanionu, który w sumie wszystkie drogi ma bardzo techniczne i wymagające skupienia, a później poszliśmy pod start drogi. Była nas trójka, czyli tyle ile wyciągów. Zgłosiłem się do drugiego, bo był za 6a i cały w kominku, oszpeiliśmy się, wzięliśmy plecak z drugą liną (na zjazdy, bo jeden zjazd miał być 40m, a nasze liny mają po około 70 metrów), wodą i telefonem na zdjęcia (którego prawie w ogóle nie użyłem 🙈).
Pierwszy wyciąg szedłem jako ostatni, ale zanim zacząłem to z góry poleciało już sporo drobnych kamieni i musiałem się chować. Byliśmy związani jedną liną, więc pierwsze kilka metrów szedłem na “lotnej” wędce i nie za bardzo mogłem się chować przed kamieniami, ale na kolejnej już tylko ja zrzucałem 🤣 Skała była bardzo krucha, a raczej jest to lita skała pokryta warstwą kruchej skały, coś jakby sypiący się tynk. Pierwszy wyciąg był kruchy, ale część kominkowa była lita i przyjemna i tak to dotarłem w miarę sprawnie do stanowiska. Odebrałem szpej i zacząłem swoją wstawkę.
Pośmialiśmy się, że nie widać magnezji na ścianie, więc próbowałem odcisnąć swoje dłonie na ścianie. Lewa odcisnęła się ok, ale jak przyłożyłem prawą, to połowa od razu poleciała razem ze skałą 🙄
Moja część nie wyglądała jakoś super asekurowalnie, ale coś tam było widać. Najgorzej że wyglądało raczej na duże friendy, a mieliśmy tylko standardowy zestaw. Ale dobra, idę. Pierwsze metry to dotarcie do końca kominka i tam zaczęło być mniej przyjemnie. Ściany w kominku były takie same jak wcześniej opisane a nawet gorsze. Wystarczyło klepnąć ręką w ścianę żeby tynk odpadał a wnętrze kominka też nie było lite. Miejsce na przeloty było, ale raczej na rozmiary których nie miałem i zdecydowanie brakowało zaufania do skały w której osadzałem przeloty.
Dopóki kominek miał rozmiar kominka było nawet ok, ale później trochę się zwężył i był bardziej przerysą. Przelotów dużo nie byłem w stanie zakładać, więc pozostało trzymać się zasady, że z kominów się nie wypada i nie odpuszczać 😅. Zresztą nie było wyjścia. Wyłączyłem część głowy odpowiedzialną za analizę potencjalnych skutków lotu i parłem do góry. Ze względu na jakość skały nie miałem pewności co do wszystkich ruchów, ale minimalizowałem szanse na wypadnięcie i udało się dojść do miejsca, z którego widziałem stanowisko. Kominek stawał się troszkę szerszy i zdecydowanie lity, widocznie ktoś wyczyścił skałę podczas obijania 😅
Nie byłem pewien czy druga osoba sobie poradzi, zwłaszcza że moja psycha była trochę nadwyrężona, ale poszło bez większych problemów. Był moment w którym trzymała skałę wielkości dużego tostera, ale odłożyła na miejsce 😅
Próba wejścia w trzeci wyciąg zakończyła się wycofem i zdecydowałem się poprowadzić. Zaraz po wejściu do stanu myślałem sobie, że nie ma opcji żebym cokolwiek więcej poprowadził, ale już odpocząłem mentalnie, a wycena była niższa (za to skała gorsza), więc powinno być łatwiej. I było. Miałem jeden moment, w którym musiałem trochę bardziej porozkminiać i trochę bardziej zaufać tarciu. Przeloty były też trochę lepsze, a nawet znalazł się jeden spit (którego technicznie mogłoby tam nie być). Po wejściu na górę spędziłem sporo czasu na szukaniu nieistniejącego stanowiska zjazdowego, więc zbudowałem własne. Wciągnąłem ziomków, posiedzieliśmy chwilę na szczycie i zdecydowaliśmy się na zejście. Nie mieliśmy stanowiska zjazdowego, normalnych butów, ale za to taszczyliśmy drugą liną tylko na zjazdy 🙄
Zdecydowanie wszystko było nie tak jak powinno, ale było to cenne doświadczenie. Najgorsza droga wspinaczkowa w moim życiu 🙈 Ujemna jakość skały i bardzo psychiczna.
Wieczorem zapaliliśmy sobie pożegnalne ognisko, kupiliśmy piwo, czipsy i ciastka, i tak wyglądał nasz ostatni dzień wspinaczkowy w Piedrze Paradzie.