Los Laguitos
24 grudnia
Wstałem rano, zjadłem śniadanie i poszedłem na collectivo, później na autobus i tak to znazałem się w El Bolson. Poszedłem do hostelu, w którym byłem ostatnio, żeby zostawić tam rzeczy i się udało. Depozyt kosztował 3000 Pesos za dzień, czyli jakieś 12 zł. Dla mnie spoko. Przepakowałem się na treking i ruszyłem. Nie miałem moich ukochanych mapy.cz, bo nie na mój telefon, więc posiłkowałem się maps.me. Planowanie przy pomocy tej aplikacji było trochę uciążliwe, a podjąłęm też złą decyzję o tym żeby iść z El Bolson na nogach zamiast jechać collectivo. Zaletą było to, że zrobiłem brakujące zakupy i kupiłem sporo facturas, ale to koniec zalet. Problem był taki, że z maps.me wszedłem w jakąś niesitniejącą ścieżkę, a później doszedłem do bramy, za którą był dosyć agresywny pies. Słyszałem jakieś zamieszanie, więc chwilę poczekałem i pokazał się właściciel. Chwilę pogadaliśmy, ale był miły, więc zaprowadził mnie do właściwej drogi i dalej już przebiegała bez problemów nawigacyjnych. Usłyszałem też kilka ciekawostek o drzewach, bo z tego co zrozumiałem, ziomek robił rękojeści z drewna.
Było super gorąco, a moje zapasy wody nie były na to przygotowane. Miałem tylko 2 litry wody, ale przy drodze rosły czereśnie 😍, co bardzo mnie wspomogło w tym trudnym spacerze, który nawet nie był w parku xD
Późnym popołudniem doszedłem do parku, kupiłem sobie małą mirindę w nagrodę i ruszyłem na początek szlaku. Park był już zamknięty, to znaczy nie było żadnych strażników, a wszystkie informacje godzinowe wskazywały, że jestem za późno żeby iść na noc do schroniska. Miałem wszystko potrzebne do przeżycia w plecaku, więc trochę wyjebane, w każdym razie postawiłem sobie za cel dojście do pierwszego kempingu. Krajoobrazy trochę zrzuciły ze mnie doła i czułem, że to była dobra decyzja żeby spontanicznie tu przyjechać i ominąć święta w mieście.
Wieczorem doszedłem do kempingu Los Pozones i zostałem bardzo ciepło przywitany. Właściciele z rodziną właśnie mieli wigilią, a mi przypadła rola zbłąkanego wędrowca. Z racji na klimat święta i wigilia wyglądają tutaj zupełnie inaczej. Najpierw jest kolacja, którym jednym z głównych składników jest oczywiście mięso, jest piwo i fernet. Jest torta, która nie pamiętam czym dokładnie byłam ale coś w formie tortu z naleśników przekładanego szynką, serem, warzywami. Na deser jest dulce pan czyli słodkie ciasto, w tym przypadku z czekoladą.
Było bardzo, bardzo przyjemnie, rodzinnie. Później przesiedliśmy się bliżej ogniska, a o północy nastąpił symboliczny toast cin-cinem i tak właśnie wyglądała moja wigilia.
25 grudnia
Wstałem i ruszyłem do mojego docelowego kempingu - Los Lagitos. Duffel bag nie jest najszczęśliwszą torbą do niesienia rzeczy na trekingu. Tym bardziej, że będąc solo, tych rzeczy potrzebowałem więcej i nie byłem w stanie się podzielić szpejem kempingowym z nikim. Zabrałem też oczywiście więcej jedzenia i jakieś rzeczy, które wydawało mi się, że użyję 🙈 Niezbyt dobrze to wszystko przemyślałem, więc było dosyć ciężko. Co kilka kilometrów, lub częściej musiałem robić postoje, żeby moje barki trochę odpoczęły. Tak samo to zresztą wyglądało dzień wcześniej. No ale, to tyle z narzekania!
Sam szlak jest bardzo uroczy. Droga jest szeroko, bo ludzie dojeżdzają nimi do refugios - które są takimi trohę schroniskami, a takimi trochę kempingami, gdzie właściciele normalnie żyja w sezonie. Cały park jest w sumie zlepkiem terenów prywatnych i tych miejsc gdze można spać, albo zjeść jest niesamowicie dużo. Oprócz nich, jest jedynie las i rzeka. Las, w którym można spotkać alerce, jedne z najstarszych drzew na świecie, które robią naprawdę imponujące wrażenie. Podczas mojego trekingu nie spotykałem dużo ludzi i mogłem sobie pokminić nad swoim życiem. Myślę, że całkiem owocny był to treking.
Wieczorem doszedłem do mojego schroniska, rozbiłem namiot, zjadłem kolację, poszwendałem się chwilę koło jeziora i poszedłem spać.
26 grudnia
Kolejny dzień na lekko (wciąż wziąłem jakieś bezsensowne graty) na jeziorko oddalone ok. 2h od tego pierwszego. Po dojściu do niego i szybkiej kąpieli - niesamowicie przyjemnie zanurzyć się nago w jeziorze, zwłaszcza że ostani prysznic był w Bariloche 😅 Miałem dużo czasu więc stwierdziłem, że pocisnę do kojnego jeziora, które ostatecznie okazało się oddalone o 12 km od kempingu. Z dnia restowego zrobił się kolejny uczciwy dzień trekingowy. Wracałem tą samą drogą, wziałem kolejną kąpiej w jeziorze, chwilę się poopalałem i ruszyłem z powrotem. Idąc tutaj nie miałem problemu ze znalezieniem ścieżki, ale wracając się zgubiłem, i to tak bardzo że zdecydowałem się na powrót do jeziora po azymucie (miałem zaznaczony punkt na maps.me, ścięzki oczywiście nie). Po przedzieraniu się przez krzaki i tyczki bambusa, po drodze przechodząć etap frustracji i złości (nie po raz pierwszy na trekingu, gubienie drogi i duża ilość much skutecznie przywoływaly to uczucie) w końcu przedarłem się do jeziora. Ponowna kąpiel, i teraz już uważny powrót szukając oznaczeń cały czas. Był jeden moment w którym oznaczenia się skończyły i nie było oczywiste co dalej. Po trzech iteracjach przekroczyłem rzekę po zwalonych pniach i zobaczyłem, że na drugim brzegu jest ścieżka. Bardzo zmęczony, po 25 kilometrach w końcu dotarłem do namiotu. Szybka kolacja i poszedłem zapłacić za kolejną noc. Chciałem też wynająć sobie kajak, ale nie miałem na tyle gotówki ze sobą, żeby to wszystko ogarnąć. Na szczęscie można było zapłcić Pesos Chileanos, co rozwiązało mój problem i wziąłem łódkę na godzinę. Kajak w górach, na pustym jeziorku, po długim trekingu, esencja wyciszenia ❤️
27 grudnia
Powrót tą samą drogą i w to samo miejsce. Chciałem się jeszcze raz zobaczyć z właścicielami Los Pozones i spędzić tam kolejną noc. Treking przeszedł dużo szybciej, a na ostanie kilka kilometrów znalazłem sobie towarzystwo. Było bardzo dużo ludzi na szlaku, zupełnie inaczej niż przez trzy poprzednie dni. Im bliżej wejścia do parku tym więcej. Odbiłem na mój kemping i się rozbiłem. Pograłem w karty z dzieciakiami. Próbowały mnie nauczyć truco, ale chyba nawet po polsku byłby z tym problem 😂 Wieczorem zjadłem z rodziną kolację. W końcu dowiedziałem się też co to jest disco. To taki dyskowy kociołek na trzech nogach, w którym gotuje się na ogniu :D
28 grudnia
Przed wyjściem poszedłem na kaskadę, która nie jest nigdzie oznaczona i tylko rodzina z kempingu o niej wie. Szkoda, że nie czuję się najlepiej napływanie, bo wyglądała całkiem fajnie -.- Później już powrót do wejścia do parku i bus do El Bolson. Zameldowanie się w hostelu (ostatnie dostępne miejsce) i ogarnięcie życia - blog, instagram, whatsapp, wszystko. Planuję sobie jeszcze skoczyć na kolację na miasto - nie chce mi się dzisiaj nic więcej ogarniać.