Lima
22 lutego
Nic konkretnego, czekałem cały dzień na pranie, ogarniałem bloga, nie za bardzo jest o czym pisać. Kiedy poszedłem po pranie, okazało się że moje wkładki do butów zniknęły i że dopiero około 18 będzie wiadomo czy się znajdą, bo pranie jest robione w innym miejscu. Wróciłem do hostelu i kiedy była 18, zabrałem wszystkie swoje rzeczy i pojechałem do pralni. Wkładki się nie znalazły, więc trzeba to będzie ogarnąć, ale na razie się tym nie zajmuję. Czeka mnie długi tranzyt. Biorę ubera na dworzec i minuty po 19 docieramy na miejsce. Trochę to zajęło bo są derby a trasa wiedzie niedaleko stadionu i droga jest mocno zakorkowana.
Kiedy wysiadam z taksówki, po chwili natykam się na jakiegoś ziomka, który pyta gdzie jadę i mówię, że Lima, szybki telefon i mam ogarnięty transport. Idziemy do kiosku (czy jak te budki się zwą) i tam za 100 SOL dostaje bilet i ziomek pomaga mi znaleźć busa, tym bardziej że bus od 10 minut już powinien odjechać 🤭 Ameryka Południowa - tu bez Ciebie nie odjadą 😁
Mam dwa miejsca dla siebie, więc jedzie się spoko, ale jestem minimalnie za długi na tutejsze fotele, więc jak zawsze trzeba się trochę nakombinować z ustawieniem do spania.
23 lutego
Cały dzień w autobusie. Nie jest najgorzej, przestawiłem się na tryb mieszkania w autobusie i podziwiam widoki za oknem. Trochę słabo z jedzeniem, bo mam tylko dwa batony, a nie wiem czy bedzie okazja na jakieś zakupy po drodze 😬
Około południa zatrzymujemy się na jedzenie. Trochę stresowo, bo kierowcy szybko się ulotnili i nie wiem ile czasu mam na tę przyjemność. Zjadłem obiad w pięć minut, a później czekałem już w busie. Wyjechaliśmy z gór i zrobiło się gorąco i duszno - nie jestem fanem 😅
Około 23 dotarliśmy w końcu do celu, już wcześniej pogodziłem się z tym, że nie uda się przeskoczyć na bus do Pucallpy dzisiaj, więc biorę hostel, w którym jest znajomy, z którym zgadaliśmy się wstępnie na Iquitos. Kiedy dotarłem do hostelu okazało się, że jest tam jeszcze jedna znajoma. Obydwie osoby poznałem na treku do Salkantay.
Siedzimy z paroma innymi osobami, pijemy alkohol i około 2 w nocy ludzie zaczynają się rozchodzić. Ugadaliśmy się jeszcze na plażę/surfing na kolejny dzień i bliżej nieokreśloną godzinę, a przed spaniem urządziłem sobie jeszcze pogawędkę z jakimś Amerykaninem, więc wylądowałem w łóżku jakoś koło 3 w nocy 😅
24 lutego
Wstałem, zjadłem szybkie śniadanie i wzięliśmy ubera na plażę. Tam wynajęliśmy deski za 30 SOL (finalnie na jakieś 2h) i wbiliśmy się w ocean. Surfing był dokładnie taki jak pamiętam go sprzed 6 lat. Trudno i męcząco. Albo krążenie gdzieś między falami nie mogąc nic złapać, albo przedzieranie się przez bałwany. Pod koniec tych dwóch godzin zauważyłem, że ściągnęło mnie blisko molo i że cieżko się wraca, więc zacząłem kierować się w kierunku brzgu.
Dzisiaj udało się złapać i wstać na jednej białej fali (bałwanach) i to mi załatwia poziom endorfin, po którym stwierdzam, że było zajebiście i że chcę więcej 🤣🙈 W Kolumbii wziąłbym sobie jakieś lekcje żeby podszkolić co się da: głównie łapanie fali i trochę wstawanko 😅
Byłem tak wykończony, że miałem problem z dowleczeniem deski do wypożyczalni, zwłaszcza że plaża jest kamienista i strasznie stromo schodzi w dół, nie są to piaski Welligamy 🥹 No nic, jak się już ogarnąłem, to zgadaliśmy się ze znajomą, która miała być na plażę, ale zatruła się, więc po dojściu do hostelu pojechaliśmy z nią do szpitala. Później obiadek i powrót do szpitala. Tam chwilę poczekaliśmy, ale ostatecznie wróciliśmy do hostelu i akurat wtedy ją wypisali, więc po 10 minutach do nas dołączyła.
Zarówno z plaży jak i ze szpitala wracaliśmy tą samą drogą - przez park, który jest jakby schroniskiem dla kotów. W środku mają budki - mieszkania i jest ich pełno na każdym kroku.
Planujemy 4 dni w dżungli z przewodnikiem na zasadzie szkoły przetrwania i zobaczenia jak takie życie wygląda i wieczorem ustalaliśmy szczegóły wraz z przesłaniem zaliczki. Później poszedłem na drzemkę i już zostałem w łóżku do rana 😅
25 lutego
Pobudka, wymeldowania się z hostelu, śniadanie, a później ścianka gdzie spotkałem znajomego z Cusco. Troszkę bardzo zmęczony po surfie, ale udało się coś porobić i nie skontuzjować. Poszliśmy też na linę i musieliśmy przejść egzamin z asekuracji, co było trochę zabawne, a trochę irytujące, jako że tylko przekładanka jest akceptowana, a w dodatku nie można asekurować na boso, co wydaje się być bezpieczniejsze niż moje kuboty 🤷♂️
Po ściance bankomat, hostel, obiad i uber na dworzec. Tam muszę dopłacić 20 SOL za nadbagaż i ładujemy się do busa. Między 16h a 24h, sam już nie wiem 😅 Śmiesznie bo w busie ziomek zarabiał kable i przykręcał porty usb. Dobrze wykorzystany czas pracy 🤭
Po 19 zatrzymujemy się na kolację i jem mętną zupę z kurczakiem i makaronem. Później niewiele się dzieje.