Jujuy
20 października
Do południa w zasadzie spałem cały czas, a później pojechaliśmy do miasta. Byliśmy tam umówieni z ziomkami i z San Salwador mieliśmy cisnąć w skałkę. W komunikacji miejskiej nie można kupić biletu za gotówkę, trzeba mieć specjalna kartę (Sube), której my oczywiście nie mamy, ale ktoś zgodził się kupić nam bilety, a my daliśmy w zamian pieniądze!
Po przyjeździe do miasta okazało się, że mamy akurat na tyle czasu żeby w końcu doładować sobie simki, a następnie wróciliśmy na dworzec i zapakowaliśmy się w autobus do Termas de Reyes. Kilometr przed końcem autobus stwierdził, że jest trochę gorąco i dalej nie pojechał. Dzielnie przeszliśmy ostatni kilometr, później szybka przeprawa przez rzekę (Islandia wzmocniła we mnie pewność siebie w przeskakiwaniu po kamieniach) i doszliśmy pod skałkę. Nie była jakaś imponująca (łącznie było 6 dróg), ale miała ciekawe dwa połogi, z czego jeden udało się OSem, a w drugi wstawiałem się tylko na wędkę, ale myślę, że w ciągu na prowadzenie też by poszedł. Bardzo ciekawe ruchy, taki panelowy połóg ze słabymi chwytami i stopniami tyle o ile żeby na nich ustać.
Wracaliśmy autobusem, który nie jechał bezpośrednio do nas i kiedy wysiedliśmy, stwierdziliśmy że wrócimy sobie na nogach (godzinę z hakiem). Po niezbyt długim czasie zatrzymał się samochód, którym kierował pan i zapytał się gdzie idziemy i czy nas nie podwieźć. Okazało się, że mieszkał ulicę wcześniej niż my i że zna Luisa. Był tak miły, że podwiózł nas pod dom. Dante, bo tak się nazywa też został przeze mnie zakwalifikowany do kochanych ludzi 🤗
21 października
Kolejny dzień był dniem restowym, więc w sumie nic się nie działo: zrobiliśmy pranie, zbackupowałem slacka który wisiał w ogrodzie i go przeszedłem.
22 października
Następnego dnia podjechaliśmy do Paredones de Yala. To jest taki mini kanion/koryto rzeczne. Najpierw poszliśmy za drogą i to był błąd, bo trzeba było zaraz na początku skręcić w rzekę i później szło się już korytem rzeki. Nie tak od razu, ale naprawiliśmy ten błąd i później nie było już niespodzianek. Lubię taki pseudo kanioning, chodzenie po kamieniach, przeprawianie się przez rzekę itd, jednym słowem eksplorację.
Po drodze spotkaliśmy papugi i znowu udało się zobaczyć kolibra 😍. Oprócz tego nieszczególnie dużo się działo podczas wycieczki, ale kiedy wracaliśmy widzieliśmy tylko jak nasz autobus odjeżdża i zdążyliśmy mu tylko pomachać. Na szczęście chwilę później udało się złapać stopa i zostaliśmy podwiezieni praktycznie pod sam dom.
Po południu pojechaliśmy na ściankę. Na miejscu okazało się, że należy do terenu uczelni i nie jest otwartym obiektem sportowym, i można z niej korzystać w ramach udziału w zajęciach. Poczekaliśmy więc na profesora (Davida), którego w sumie spotkaliśmy pierwszego dnia w skałach tuta i większość osób z sekcji też okazała się znajoma. To były bardzo fajne zajęcia i mega mi się podobały, zaczęło się uczciwą rozgrzewką, później dostałem baldy które były dla mnie wymagające, ale wszystkie puściły prędzej czy później. Atmosfera była super i aż żal będzie jechać dalej, ale bilety mamy już kupione i szkoda żeby przepadły.
26 mamy lot z Cordoby i musimy się tam jakoś dostać. Trochę przegapiliśmy tanie busy i próbujemy ogarnąć jakiś car sharing. Mieliśmy już klepnięty jeden, ale okazało się że jednak jedzie we wtorek. Trochę to skomplikowało sytuację, bo kolejne 5, albo nie odpisuje, albo rezygnuje, albo nie ma już miejsc.