Futaleufú
7-9 listopada
Ostatni dzień w Piedrze Paradzie to pakowanie i powrót do Esquel. Szczury dobrały się do granoli i mimo, że nie planowaliśmy jej jeść przed wyjazdem to szkoda strat. Jednak nie są takie głupie jak myślałem po pierwszym dniu i położenie rzeczy na drzewie to trochę za mało żeby je powstrzymać 🙈
W Esquel wspólna kolacja w Azjatyckiej knajpie, a cały kolejny dzień to pranie i ogarnianie auta. Zeszło cały dzień, bo wynajmujemy auto w Chile przy pomocy ziomka Maora, do którego mamy dołączyć - ostatecznie w el Bolsón, do którego udajemy się dzień później i pod wieczór jesteśmy już całym nowym składem. Nocleg w hostelu i zaczynamy roadtrip po Patagonii 😍😍😍
10 listopada
Po 3 godzinach meldujemy się na granicy z Chile. Jest zimno, pada, ale szybko udaje się załatwić formalności po stronie argentyńskiej. Po stronie chilijskiej zaczyna się zabawa, bo najpierw stoimy w złym miejscu, w jakiejś budzie z dwoma komputerami gdzie jest pełno ludzi. Później jakoś się dowiedzieliśmy, że to nie tutaj zaczyna się nasza przygoda zbierania pieczątek i udajemy się w odpowiednie miejsce. W sumie do zebrania jest 6 pieczątek. Połowę mamy z Argentyny, kolejne dwie udało się szybko ogarnąć - odprawa migracyjna i odprawa auta. Ostatnia pieczątka to zgłoszenie jedzenia, które odbywa się elektronicznie, niestety wifi “no functiona”. Nie możemy dostać adresu IP. Zmieniamy na statyczne i działa, albo raczej łączy się, ale zarówno jakość internetu jak i strona do zgłoszenia działają tragicznie. Strasznie mnie irytuje jak widzę tak spieprzoną robotę. Formularze się nie ładują, wyskakują błędy, ogólnie coś co powinno nam zająć 2 minuty zajęło co najmniej godzinę, ale jakoś w końcu się udało i oto przekraczamy granicę 😀
Jedziemy do Futaleufú na obiad i przy okazji ogarniamy rafting na następny dzień. Bankomat w mieście nie ma już pieniędzy, a kiedy chcemy zapłacić z naszych rezerw, nie możemy znaleźć kluczyka do kłódki do walizki. Kiedy próbujemy to ogarnąć, dostajemy wiadomość na instagramie, że nasze papiery od samochodu i jeden z paszportów zostały na granicy - dzień idealny. Rozdzielamy się i połowa walczy z kłódką, a druga połowa wraca po dokumenty. Udało się wszystko załatwić i spotykamy się później w kawiarni na cieście i ogarnianiu noclegu. Jeden nie ma miejsc lub nie działa - ciężko powiedzieć, ale w następnym już zostajemy.
Wieczorem robimy jeszcze eskapadę na punkt widokowy. Miało być 8 minut autem, ale droga nie była tak dobra jak się spodziewaliśmy i dołożyliśmy jeszcze sumarycznie 2h spaceru. Było warto. Mimo że zimno i troszkę kropiło to widoki wynagradzały braki pogodowe.
11 listopada
Kolejny dzień to rafting, rano ogarnęliśmy zakupy, a po śniadaniu poszedłem do bankomatu. Dalej nie działa. O ile wcześniej po prostu nie miał pieniędzy, to tym razem można było sobie jedynie popatrzeć na kursor 🙄🤣
Jakoś się udało zapłacić za rafting przelewem, zostaliśmy zapakowani do busa i zawiezieni do bazy. Tam się przebraliśmy i pojechaliśmy na początek spływu. Najpierw szybkie przeszkolenie z obsługi wiosła, pontonu i komend. W tym duża część na zasady bezpieczeństwa, co wzbudziło we mnie trochę strachu i wzmogło ogólną czujność 🫣
Było super, ale też bardzo wymagająco. Trochę mi brakuje w takich sportach, że nie ma czasu ani przestrzeni na spokojną obserwację żywiołu. Zamiast tego jest wiosło i hektolitry wody przelewającej się przez burtę. Spływ składał się z trzynastu segmentów, z czego niektóre o trudności IV+ na sześciostopniowej skali, gdzie VI to wodospad 🙈
Istny rollercoaster na wodzie, gdzie w sumie nie tak trudno wylecieć z łódki. Podczas naszego spływu nie zaliczyliśmy żadnego marynarza za burtą, ani przewrotki pontonu. Za to na koniec można było sobie wyskoczyć z wody i troszkę popłynąć z nurtem. Przy moim respekcie do głębokiej wody, jestem bardzo zaskoczony jak psychicznie wyszedłem bez szwanku. Nawet mi się podobało, chociaż mimo pianki czułem, że woda jest zimna i mokra 😅
Na sam już koniec mieliśmy też opcję na skok do wody. Oczywiście że poszedłem 😁 w ramach mojego przygotowania mentalnego do DWSów (wspinanie bez asekuracji nad zbiornikiem wodnym), które chciałbym kiedyś spróbować. Nie wyszło to jakoś idealnie, bo trochę mi się krzyknęło w połowie lotu, ewidentnie ze strachu, a po wynurzeniu czułem że złapałem trochę wody przez nos, ale sumarycznie było spoczko i trochę mnie to może odblokuje.
Jakieś pechowe to miasto, bo bankomat dalej nie działał (tym razem problem z internetem), a drugi do którego pojechaliśmy też miał jakiś komunikat serwisowy. Ostatecznie wymieniłem pieniądze w kantorze, zapłaciliśmy za zdjęcia z raftingu i ruszyliśmy w dalszą drogę.
- Pamiętnik
- Argentyna
- Patagonia
- Namiot
- Piedra Parada
- Tranzyt
- Chile
- Aktywność
- Futaleufu
- Esquel
- Roadtrip
- Carretera Austral