Death Road
2 lutego
Nie spało się najgorzej w busie, ale jednak męczy taka jazda. O 6 byłem w La Paz, zrobiłem sobie spacer z całym swoim dobytkiem do hostelu, a właściwie do placu przed nim i posiedziałem do 8. Zameldowałem się, zostawiłem rzeczy i poszedłem do kawiarni, tam zjadłem drugie śniadanie i zacząłem ogarniać bloga z Uyuni. Nie wziąłem ładowarki, więc musiałem się wrócić do hostelu i tam dokończyłem. Po drodze jeszcze szukałem miejsca, żeby wymienić dolary na boliviano ale jest niedziela, więc nic nie znalazłem. O 14 w końcu dostałem łóżko, poszedłem na obiad, a później na drzemkę. Następnie kolacja i wcześnie do spanka. Jutro death road 🙈
3 lutego
Pobudka o 6.45, ale w sumie spałem tak dużo, że już około 6 nie spałem i tylko czekałem na budzik. O 7.15 wyjazd z hostelu i ok. 9 meldujemy się na szczycie góry za miastem. Tam śniadanie, dostajemy kaski, rękawiczki i ubrania i po krótkim wstępie jesteśmy gotowi. Najpierw dwa zjazdy asfaltem, później krótki zjazd po ubitej drodze i z powrotem ładujemy się do busa. Tutaj mamy 8 km pod górę i ze względów bezpieczeństwa nie ma możliwości podjechania tego rowerem. Jest to odgórnie narzucone i dotyczy wszystkich agencji. Ten pierwszy odcinek to nie jest death road, tylko taki szkoleniowy fragment, żeby poczuć rower itp
Na starcie właściwej drogi jemy przekąski i jesteśmy gotowi na przygodę. Całość to około 50 km (nie licząc fragmentu szkoleniowego) i jest dla mnie naprawdę fajną przygodą. Pierwszy raz downhill i to jeszcze w takich okolicznościach przyrody. Zjazd z około 4600 na nieco ponad 1000 m.n.p.m., droga jest szeroko, przejeżdżamy pod kilkoma wodospadami, mamy okazję zobaczyć szczątki jednego z aut, pogoda dopisuje (właściwy fragment przejeżdżam w podkoszulku). Jednym słowem wspaniały dzień 🥰
Między pierwszym, a drugim przystankiem złapłem gumę, ale cały czas jechało za nami auto z rowerami i serwisem, więc dostałem kolejny rower - poczułem się jak profesjonalny kolarz 😁, z tym że siodełko musiałem wyregulować na kolejnym przystanku, bo pierwszy przewodnik wział multitoola 🤭. Czasem zatrzymywałem się na zdjęcia i później mogłem jechać swoim tempem. Było szybsze niż całej grupy, ale też mam lekki strach przed prędkością i utratą kontroli, więc było bezpiecznie.
W czasie zjazdu mieliśmy około 6 przystanków na robienie zdjęć, w tym dwa przy wodospadach, przekąski, opowieści o drodze. W ciągu dnia nasz przewodnik opowiedział nam o wypadkach, uprawie koki (nie mylić z kokainą) i o samej drodze. Daleko tej drodze do drogi śmierci, jeżeli jedzie się rowerem, ale to nie przeszkadzało niektórym ludziom, żeby była ich ostatnią. Dopóki się nie szarżuje i nie robi głupich rzeczy to droga jest bezpieczna i naprawdę warto się na nia wybrać!
Po zjeździe jedziemy na obiad do hotelu i mamy też trochę czasu na popluskanie się w basenie. Powrót do miasta to około 3h.
Wieczorkiem poszedłem do hostelowego baru i tam jakieś dwa drinki i jenga ze znajomą poznaną na rowerach.
4 lutego
Dzisiaj w sumie nudy, dzień na odpoczynek i przygotowanie się na kolejny dzień, którym jest Huayna Potosì - 6088 metrów. Rano się umówiłem z jakąś dziewczyną z Tindera, ale trochę się nie dogadaliśmy, więc skończyłem jeżdżąc sobie gondolami ☺️
Później poszedłem sobie zamówić spersonalizowany polarek. Jakieś 80 złotych, a bardzo fajne podróbki Patagonii czy North Face można sobie ogarnąć. Osobiście nie chcę żadnego loga i po godzinie chodzenia i oglądania chyba nawet wiem jaki wzorek i kolory chcę mieć 😊 Koniec dnia to pakowanie, zakupy słodyczy i wcześniejsze położenie się do spania.