Cusco
12 lutego
Wstaję bez większego planu, pakuje się niespiesznie i idę do portu na śniadanie. Pogoda jest średnia na jakiekolwiek zwiedzanie - pada deszcz, wieje, jest zimno - więc ze zwiedzaniem nie zaszaleje, ale i tak chce tu posiedzieć do 10.30 i dopiero wtedy płynąć. Idę kupić bilety i rozmawiam sobie z bileterem o wyspie. Nie jadłem jeszcze śniadania, ale w sumie mam czas więc tam sobie siedzę, ludzie podchodzą kupować bilety, trochę pomagam w tłumaczeniu i tak sobie mija czas. Później przychodzi sternik/kapitan/nie znam się i tak sobie chwilę gadają z bileterem, który mówi mi, że nie wiadomo czy coś o 10.30 popłynie, bo pogoda jest słaba i może nie być chętnych. Coś mnie te łódki nie lubią, więc decyduje się płynąć teraz, żeby nie przegapić busa do Cusco.
Cały dzień spędzony na knajpach, szlajaniu się po mieście i czekaniu na autobus. Spotykam znajomego z Walii w kawiarni, a w autobusie jadę z Niemcem, którego widziałem w schronisku na Huayna Potosí - później się okazuje, że siedzimy koło siebie całą drogę 😀 Przed wejściem spotykam też Polkę, z którą chwilę rozmawiam i wymieniany się kontaktami.
Przejście graniczne bardzo chillowe, nikt chyba nawet bagaży nie sprawdzał i po pewnym czasie docieramy do Puno - większej miejscowości po Peruwiańskiej stronie granicy. Tam się okazuje, że mamy przesiadkę i ponad godzinę czasu na nią. W sam raz żeby kupić simkę, a później się nudzić. O 22.30 ładujemy się do kolejnego autobusu, który zawiezie nas już do Cusco.
13 lutego
Po piątej dojeżdżamy do Cusco. Bierzemy z ziomkiem Niemcem taksę do bankomatu i później jadę do mojego hostelu (jego był niedaleko od automatu). Tam czeka mnie ponad pół godziny czekania na chodniku, aż mi hostel otworzą, melduję się i widzę, że rozbiła mi się butelka z oliwą w torbie. Szczęście w nieszczęściu, że w małej przegrodzie, a szwy są w miarę szczelne, więc mało się przedostało do głównej komory, a nic do szpeju (nie licząc butów) i ubrań. Po tym jak olej zalał mi ciuchy w Gruzji, siedzą w reklamówce w mieszkaniu i nie mam pojęcia co z nimi zrobić 🥺
No więc trochę czasu zeszło mi na ogarnianiu tego, ale bez płynu do mycia naczyń się nie obędzie, więc skończyłem na ratowaniu co się dało i szacowaniu strat. Później poszedłem na śniadanie w hostelu, poznałem ludzi i poszedłem na miasto. Muszę kupić ręcznik, po tym jak zostawiłem go w La Paz. Po trzech sklepach w końcu daję te prawie sto złotych - tęskniąc za Decathlonem 🥺. Kupuję jeszcze płyn do mycia naczyń i zwiedzam sobie miasto.
Trafiam na rynek i bardzo mi się podoba, w końcu jakiś klimacik. Kojarzy mi się z Krakowem, stare budynki, co prawda styl nie ten, ale jest dużo turystów i ogólny vibe historycznego miasta.
Po rynku chodzi dużo pucybutów i ludzi sprzedających malowane obrazy. Odprawiam jakiegoś pucybuta z “może później”, a z jednym gościem od obrazów zaczynam gadać, później siadamy na ławce i robię sobie research na temat wycieczek. Podchodzi kolejny pucybut i w sumie moje buty są trochę w opłakanym stanie, więc za 20 SOL zgadzam się żeby mi to ogarnął. Tak sobie siedzę, co chwila podchodzi ktoś z obrazkami i w końcu kupuję jeden. Po chwili mija mnie pucybut numer jeden i coś się sapie, że wziąłem innego 🤷♂️ No ale, mój skończył i się okazało, że nie dogadaliśmy się w zakresie usług. Coś tam gadał o impregnacji, że jest droga i w ogóle, ale że byliśmy umówieni na 20, to myślałem, że sobie żartujemy. Chciał 50, zeszło na 40 i opierdol. Ciężko mi powiedzieć kto został zescamowany, bo w sumie dosyć dobrze mi wszystko ogarnął, sznurówki, podkleił podeszwy, ale było trochę niemiło 🙈
Później poszedłem na pocztę wysłać pocztówkę, jedzonko i powrót do hostelu, żeby się przepakować na ściankę. Ścianka mała, ale w sumie ogarnięta w miarę. Jeżeli chodzi o trudności, to sflashowalem potencjalnie najtrudniejszy bald, ale nie urobiłem baldów w przewieszeniu. Udało się rozkminić, ale nie udało się zrobić 😅 Za to poznałem dwóch ziomków, jednego z USA, drugiego z Cusco i razem się trochę powspinaliśmy. Pierwszy raz w życiu próbowałem żonglować kółkami/obręczami (pewnie się inaczej nazywa) i w sumie coś tam wychodziło. Wszedłem też na chwilę na szarfę, ale prawie nic nie umiem, więc nie zaszalałem. Pogadałem za to z trenerem, który miał zajęcia z dziećmi, a później z dorosłymi.
Po powrocie do hostelu klepałem sobie wycieczkę na następny dzień do valle sagrado, zjadłem kolację i poszedłem w spanko.