Cocora
10 marca
Cały dzień w busie do Armeni, zimno, bo klima włączona na full, ale pogadałem z ziomkiem, który jechał do Kali, a tak to nic szczególnego. Fajne widoczki za oknem. Po przyjeździe do hostelu, dowiedziałem się, że jak idę szukać jedzenia to żeby po wyjściu z hostelu nie skręcać w prawo, bo tam jest ciemno i może być niebezpiecznie w nocy. Nic nie jadłem cały dzień oprócz dwóch empanad, więc poszedłem zjeść cokolwiek i skończyło się na połowie kurczaka 🙈 Dopytałem się w hotelu jak dojechać do Salento i Cocora Valley i poszedłem spać.
11 marca
Wstałem o 5 rano, spakowałem się do małego plecaka na dwa dni, gdyby się okazało że chcę nocować w Salento i poszedłem na skrzyżowanie przez które powinien przejeżdżać bus. O 6 pojechał, wsiadłem i około 7 byłem w moim miejscu docelowym. Poszedłem do kawiarni na śniadanko, miałem smaka od kilku dni na naleśniki albo gofry i akurat mieli gofry z owocami i syropem klonowym, a do tego gorąca czekolada (kakao plus mleko bez cukru) ❤️
Z kawiarni na główny plac, z którego odjeżdżają jeepy do doliny i tam kupiłem bilet na 8.30, ale po pewnym czasie poszedłem do kolejki i udało się wyjechać o 8. Jeepy odjeżdżają kiedy się zapełnią. Jechałem z tylu jeepa w miejscu stojącym i fajne doświadczenie. Trzeba się trzymać i ciężko się nagrywa rzeczy telefonem, ale polecam, zwłaszcza przy dobrej pogodzie.
Po dojechaniu na miejsce, poszedłem obczaić jakie są opcje spacerowe i jest szlak na pobliską górę z najlepszym możliwym widokiem na dolinę. 5.5 km, ponad 1000m przewyższenia, więc oczywiście poszedłem 😀 Druga opcja to 12km pętla “dla rodzin z dziećmi”.
Szedłem sam, a po drodze nie mijałem dużo osób. Były chmurki, więc nadzieja na to, że jakoś bardzo mnie nie spali. Na początku szło się dobrze. Chciałem zrobić jeszcze pętle 12km dzisiaj, więc narzuciłem sobie spore tempo. Mam dosyć ciężki plecak, bo nie zostawiłem komputera w hotelu, więc w połączeniu z wysokością (góra ma prawie 3500 m.n.p.m.) było ciężko. W dodatku nie było gdzie kupić jedzenia w samej dolinie, bez dokładania czasu, więc szedłem o butelce coli i paczce ciastek.
Na początku pogoda była sztos, świeciło słoneczko i zapowiadało się dobrze. Gdyby nie palmy, to równie dobrze mogłyby to być Alpy. Ścieżka była zabłocona, a im wyżej tym gorzej. Była nieduża mgła i chmury ciągnące z dołu, ale miałem nadzieję, że zanim dojdę do szczytu to już ich nie będzie. No niestety im byłęm wyżej tym nadzieje okazywały się być płonne.
Doszedłem do szczytu i tam w sumie przez godzinę czytałem książkę, albo żonglowałem, czyli jednym słowem czekałem.
W międzyczasie dochodzili ludzie minięci po drodze i kiedy dwójka Niemców się zbierała, zacząłem schodzić z nimi. Mieliśmy szybkie tempo, bo jeden gra w piłkę, a drugi biega traile 😅, i mimo że warunki nie były dobre, bo każdy zaliczył glebę przynajmniej raz, to szło to sprawnie. Zatrzymaliśmy się raz na colę w schronisku, które jest po drodze. Schodząc na dół, widoczność się poprawiała. Czas był w sam raz na zrobienie pętli (szybkim tempem), więc mnie to cieszyło i oczywiście poszedłem.
Zdecydowałem się na rozpoczęcie pętli w bardziej turystycznym miejscu, a skończenie spacerem przez las. Kupowałem bilet o 14:10 i ziomek, który mówił o możliwych trasach powiedział mi, że nie mogę iść na 12km, bo potrzebuję 6h i nie zdążę. Typie, 12km powienienem lekko zrobić w 3h i tak mu powiedziałem (bez “typie” 🤣). Niefortunnym zbiegiem okoliczności akurat zaczynało padać, więc widokowo myślę, że straciłem, ale mimo to było fajnie. Trasa najpierw wiodła przez część widokową, a następnie wchodziła w las.
Po nieco ponad 1.5h doszedłem do kolibrów, nieobowiązkowy punkt, kilometr od pętli, ale to był sztos. Nie wiedziałem czego się spodziewać po “casa de colibri” i szedłem z nastawieniem, mam jakieś pół godziny, jak będą kolibry to zostaje, jak nie to pomijam. Nooo i były 😍😍😍 I są zawsze, dlatego że mają wystawioną wodę z cukrem każdego dnia i w zasadzie to tam mieszkają.
Lało jak z cebra, było zimno, miałem prawie 20km w nogach i ponad 2000 metrów przewyższenia, ale to mi totalnie zrekompensowało cały dzień. Zamieniłem kilka słów z dziewczyną, która tam pracuje. Dostałem sok z trzciny cukrowej, który chciałem spróbować od dłuższego czasu i w sumie to smakuje jak ciepła woda z cukrem. Dostałem też kawałek sera, więc jakieś urozmaicenie diety, bo cały dzień przeżyłem na 1.2l coli i paczce oreo 🙈
No i tak sobie siedziałem i zachwycałem się kolibrami przez prawie pół godziny, aż nadszedł czas żeby się zebrać. Lało okrutnie, ale po jakiejś godzinie doszedłem do początku szlaku, gdzie czekała grupa, którą mijaliśmy zbiegając z góry. W ogóle moje kolana żyją po 25km i ponad 2000 m przewyższeń trekingu z laptopem, co mnie niezmiernie cieszy 🤗
Poszliśmy o 17.30 na transport i tym razem znowu jechałem z tyłu, chociaż niekoniecznie było to moje marzenie. Jechaliśmy jakieś pół godziny i strasznie zmarzłem, wszystko miałem mokre. Wyskoczyłem przy dworcu i akurat w tym momencie odjeżdżał bus do Armenii, więc się zabrałem. W Armenii, kiedy przejeżdżaliśmy dwie ulice od mojego hotelu chciałem wysiąść, ale kierowca powiedział, że tu nie, bo jest niebezpiecznie i odstawił mnie kawałek dalej polecając zamówić taksówkę 😬 Lało tak, że wszystkie taksówki były zajęte i dopiero po pół godzinie udało się coś zamówić przez aplikację.
Po dojściu do hotelu, zameldowanie i od razu poszedłem coś zjeść. Stanęło na burgerze, bo w miarę blisko, a przede wszystkim szybko. Po powrocie wyciągnąłem wszystko z plecaka i wszystko jest mokre 😟
12 marca
Rzeczy są mniej mokre, ale musiałem założyć inne buty i ubrania z torby, która była w depozycie. Założyłem długie spodnie i bluzę, żeby nie marznąć w busie i pojechałem na dworzec. Kupiłem, bilet, zjadłem śniadanie i o 8.30 zapakowałem się do autobusu. Poza tym że chciałem kupić arepę w drodze, a kupiłem empanadę to nic się nie działo. Po przyjeździe pojechałem do hostelu, gdzie dopiero po odświeżeniu systemu pokazała się moja rezerwacja i od razu poszedłem na ściankę. Trening bez ładu i składu, ale wyszedłem z kilkoma nowymi kontaktami. Zjadłem kolację i wróciłem do hostelu 🤗