Cochamo - przyjazd i pierwsza droga
7 stycznia
Yay, pobudka o 6.40, szybkie śniadanko i uber do hostelu znajomych. Tam zaczekaliśmy na dzień wcześniej zamówionego ubera i ruszyliśmy w trasę. Jestem niedospany, więc próbuję troszkę odespać a przynajmniej przemulić te półtorej godziny jazdy i na koniec dojeżdżamy na początek szlaku. Zamówiliśmy dwa konie, żeby zabrały nasze rzeczy, wyszło jakieś 100kg na 3 osoby, i poszliśmy na lekko. Trasa była po płaskim przez piękny las pełen starych drzew, z szumiącą rzeką i wieloma drewnianymi chodnikami. Szlak przecinał się i częściowo pokrywał ze szlakiem dla koni, który był momentami prawie że tunelem w ziemii. Po pewnym czasie widać było skały prześwitujące pomiedzy drzewami i wyglądają naprawdę wspaniale. Porównanie do Yosemite jest całkowicie zrozumiałe. Skała wygląda bardzo podobnie, chociaż Ameryka była dla mnie bardziej imponująca pod tym kątem.
Na kempie odebraliśmy nasze rzeczy (większość, bo część jeszcze nie dojechała) i poszliśmy się rozbić. Znaleźliśmy spoko miejsce w lesie. Rozłożyliśmy nasze rzeczy do znalezionych skrzynek i poszliśmy nad wodospad (tobogan). Szybka kąpiel, krótkie opalanie i powrót do obozu na gotowanie. Czas na eksperymenty kulinarne, z których nieszczególnie jestem dumny🤣 Wlałem za dużo wody do miesa sojowego, zrobiłem za mało ziemniaków, których zapomniałem posolić i wyszła mi zupa, o której mogę powiedzieć, że była jadalna 🫢
Jutro wychodzimy z obozu 5:30 więc po obiedzie zacząłem się zbierać do spanka. Jutro wielki dzień małego wielowyciągu - 8 wyciągów o trudnościach w skali Yosemickiej, więc nawet nie wiem jak to przeliczać 🤣
8 stycznia
Dzień zaczął się od uświadomienia sobie, że wschód jest po 6 więc nie było sensu wstawać przed 5. Dodatkowe pół godzinki spania zawsze spoko. Pierwszy raz miałem takie dojebane śniadanie na kempingu: owsianka, białko, banan, nektarynka, masło orzechowe, dulce de lece 😋
O 6 z minutami wyszliśmy z obozu i po jakichś 30 minutach doszliśmy do rzeki, nie mogliśmy znaleźć miejsca, w którym się ja przekracza, aż zobaczyliśmy że sa liny pomiędzy brzegami. Jechałem jako ostatni, uprząż, lonża i dwa HMSy. Skromne ale zawsze doświadczenie highlineowe się przydało 😍
Później już bez problemu doszliśmy do startu drogi i zaczęliśmy się szpeić. Szliśmy w systemie szybkiej trójki i szedłem na drugiego (trzeciego) przez pierwsze 4 wyciągi. Wyciąg pierwszy stwierdziłem, że będę szedł w podejsciowkach. Do momentu dojścia do mokrego fragmentu było nawet spoko, ale musiałem się później łapać eksów żeby nie zjechać. Nie zjechać, bo pierwszy wyciąg był połogiem. Drugi za to był połogiem z iluzorycznymi chwytami, trzeci i czwarty miały tych chwytów trochę więcej.
Połogi, gdzie lepiej odpychać się od ściany niż szukać chwytów 🙈 Dostały mi się wyciągi 5-8, przy czym z 8 ostatecznie zrezygnowaliśmy, ale o tym później. 5 wyciąg zaczynał się takim troszkę połogiem wzdłuż dachu, trochę jakby położonym kominem, przechodzącym w położoną przerysę. Taki połóg gdzie plecami opierałem się o skałę. Po trickowym wyjściu spod tego dachu i przewinięciu się za kant, trzeba było odbić w lewo na obity połóg. Totalne bezchwycie, gdzie każda wpinka była zbawieniem, zwłaszcza pierwsza, bo ostatni niebieski friend który założyłem był tak na styk, minimalnie za duży. Wpinek było dwie labo trzy, na trawersie bez chwytów, a na poprawe psychy lewa noga wyjechała mi dwa razy 🙈
Kolejny wyciąg był bardzo fajną ryska na dilfra, w połogu oczywiście. Krótki fragment z odbiciem na połóg i ryskę na palce w której założyłem dobrą kostkę, a później powrót do ryski (dwóch w sumie) na dilfra. Na powrocie stawało się na stopniu z ziemi, i kilka kolejnych stopni było zabłoconych, więc tarcie kompletnie przestało działać. Dwa razy pojechała mi noga, ale w końcu zatarłem dobrze, docisnąłem z łapy i poszło. Do stanu było już spoko.
Wyciąg 7, to bardzo podobne wspinanie, w sumie jak teraz sobie przypominam opis z topo, to jest to po prostu zacięcie (ale ryska na dilfra lepiej oddaje styl wspinania). Po pewnym czasie odbicie w lewo na połóg i to był chyba najgorszy fragment dla mnie. Już trochę zmęczony fizycznie i psychicznie, a tutaj trzeba stać na niczym i szukać kolejnego niczego. Zszedłem chyba troszkę za bardzo na lewo i musiałem wymyślić jak wrócić na prawo. Jakoś sięgnąłem do oblaka na prawo i miałem jakaś słabą krawądkę, ale wystarczyło żeby się położyć lewym biodrem na ścianie (trochę mnie zdziwiło że tak dobrze się zatarłem i nie zacząłem zjeżdżać), przenieść punkt ciężkości na prawo i znaleźć jakiś stopień na prawą nogę, później coś na lewą i dosyć ryzykowny ruch, ale rzucenie się do półki nade mną. Wszystko zostało na swoim miejscu, zwłaszcza nogi, co było niezmiernie miłe z ich strony. Stan i wciągnięcie reszty zespołu.
Nie bardzo miałem siłę na prowadzenie kolejnego wyciągu. Max podjął próbę, próbę bo żeby zacząć trzeba się było zewspinać 7 metrów w dół po drzewach i krzakach, więc uznaliśmy że to nie ma sensu i zrobiliśmy sobie piknik, a później zabraliśmy się za zjazdy. W sumie 4 i bez żadnych przygód. Sprzedałem ziomkom tipy na przeprawę przez rzekę (położenie się, ew. noga na linę) i poszło dużo sprawniej, mimo że w tę stronę było trochę pod górkę.
Na kempingu obiad, trochę slackline, prawie nic rozciągania. Czuję bardzo prawą nogę po tych wszystkich połogach, to był dla niej solidny trening. Gdyby nie to, to pewnie byłoby zero rozciagania 🤣
Jedna rundeczka w yatzee i namiot. Pogoda nie najlepsza, bo zaczęło mżyć, ale jutro mamy resta i podejście na biwak.