Cochamo - pożegnanie
11 stycznia
Katherina zeszła na dół, a my poszliśmy na Mister M. Podejście było łatwe i po około 20 minutach znaleźliśmy się pod ścianą. Podejście łatwym slabem na półkę, gdzie się oszpeiliśmy i zaczęliśmy. Dzisiaj Max prowadził jako pierwszy. Lina skończyła się przed stanem więc przeszliśmy na lotną i nie miałem czasu zmienić butów 😅 Niewiele to zmieniało, bo ten wyciąg to był połóg z rysą na dłonie. Podejściówki klinowały się idealnie i nie było nawet potrzeby używania rąk.
Drugi wyciąg był praktycznie taki sam. Na trzeci założyłem buty, bo był kawałek przerysy, ale w połogu więc w sumie sama przyjemność.
Na czwarty wyciąg się zmieniliśmy. Miał być łatwy teren bez asekuracji i w sumie to tak było, z tym że teren był połogiem co skutecznie odciskało się na mojej psychice. Do tego byliśmy już w słońcu, a 4 metry przed stanem okazało się, że lina się skończyła. Mogłem sobie jedynie powiedzieć, że i tak nic z tym nie zrobię i czekać aż Max ogarnie buty i zwinie stan. Było ciężko psychicznie, ale teren w miarę łatwy i doszedłem do stanu. Wciągnąłem Maxa, który jeszcze poszedł napełnić butelki z wodą i jako że już ochłonąłem, a kolejny wyciąg wyglądał na rysowy, to prowadziłem dalej.
Ten wyciąg był wspaniały. Konsystentna rysa, asekuracja siadała idealnie, połóg więc zawsze można było znaleźć dobrą pozycję do restu. Super się to prowadziło. Wyciąg był długi i zużyłem większość szpeju, ale jeden z ładniejszych wyciągów w moim życiu 😍
Z racji, że Max miał większość szpeju, a następny wyciąg był połogiem, to zmieniliśmy się na prowadzeniu. Trochę mi przygrzało stopy i buty więc przestało być przyjemnie i idąc na drugiego szedłem po przelotach, byle jak najszybciej znaleźć się w stanie.
Kolejny wyciąg był w większości obity, ale chyba już nas trochę złapało zmęczenie, bo Max szybko przeszedł na A0 i skończyliśmy na przechaczeniu drogi. Był to ciekawy połóg, bo szło się głównie otwierającą się rysą. Nie dało się klinować, ale działała w plecy (jakby otwieranie drzwi do windy).
W każdym razie, podebatowaliśmy chwilę i uzgodniliśmy wycof. Poszło sprawnie, bez żadnych niespodzianek i dosyć szybko znaleźliśmy się na dole. Poszliśmy na pobliski wodospad wziąć prysznic, a później już biwak i spanie
12 stycznia
Dzisiaj idziemy na drogą najbliżej naszego biwaku, więc można pospać trochę dłużej. Ze spaniem na zepsutej macie i w śpiworze, który nie spełnia od dawna deklarowanych wartości nie jest tak fajnie jakby mogło być, ale jakoś leci 😆
Prowadzę pierwszy wyciąg, i znowu moja psycha dostaje po dupie. Połóg, asekuracja jest, ale niewiele to pomaga mojej głowie 😅 Przed cruxem jest hak do którego się dopinam, a crux już bardziej spionowany więc trochę mi lepiej. Dochodzę do stanu i wciągam Maxa. Zużyłem większość szpeju (zdublowane friendy z mikrusami), więc zmieniamy się na prowadzeniu.
Drugi wyciąg bardzo ładny, ale każdy ruch zajmuje mi niesamowicie dużo czasu. Dochodzę do Maxa i dowiaduję się, że też jest zmęczony i zgodziliśmy się że wycof będzie rozsądną opcją. Mega szkoda, bo kolejne wyciągi wyglądają wspaniale, rysowo-przerysowo i naprawdę chciałbym się wstawić, ale czuję że jestem kompletnie wyzerowany całym tripem, a poza tym wycof to zawsze dobra decyzja 🤗
Bez problemu docieramy na dół. Idziemy jeszcze szukać małych kostek, które prawdopodobnie zostały gdzieś pod Mister M, ale ich nie znajdujemy. Drugie śniadanie nad rzeką i powrót na biwak, pakowanie i zejście na dół. Szybkie odbicie na wodospad, żeby coś jeszcze zobaczyć i wieczorem meldujemy się na kempie.
Spotykamy Manu i pozostały czas spędzamy na kolacji i wymianie doświadczeń. Zgodnie z prognozami zaczął też padać deszcz, więc zawinąłem się do namiotu i poszedłem odsypiać.
Obudziłem się około zachodu słońca i był to piękny widok 😍
13 stycznia
Po deszczu sporo się ochłodziło, ale poszedłem rano wziąć prysznic. Wyrobiła mi się jakaś ignorancja na zimna wodą, a na pewno jestem się w stanie szybko zmusić do kąpieli w takowej. Nie było najgorzej, chociaż głowa zamarzała 😅
Później wspólne śniadanko i bardzo powolne pakowanie. Sprzedałem pozostałe jedzenie za 5 euro i 25000 pesos chilenos. Nie wiem za ile je kupiłem, ale chyba relatywnie drogo sprzedałem 🙈 Ktoś się nagle dowiedział, że o 15 jest bus z parku do Puerto Varas, więc trzeba się było natychmiast dopakować i ruszyć. Wątpiłem, że zdążymy w 2:20 zrobić około 11 km z ciężkimi plecakami. No ale ruszyliśmy.
Tempo było szybkie, ale za wolne. Po drodze minęła nas grupka osób, nie patrzyłem na twarze, ale był to Tommy Caldwell i jeszcze kilka mocnych osób. Jak później sprawdziliśmy będą kręcić film dokumentalny o ochronie doliny Cochamó. Nie patrzyłem na twarze, ale Max i Katerina powiedzieli mi, że to Tommy i patrząc za nimi rozpoznałem nosidełko, także wszystko się zgadzało 😆
O 15 zaczęliśmy biec z nadzieją, że bus nie będzie punktualny. Został nam kilometr i ok. 15:10 byliśmy na dole. Bus stał 🥰 Czekaliśmy jeszcze 10 minut na parę, którą minęliśmy zbierając, a która poprosiła nas o to żebyśmy zaczekali na nich z odjazdem.
Mój hostel nie miał miejsca, więc znalazłem sobie inny (prawie dwa razy droższy 😅) i przeniosłem się z rzeczami. Prysznic, pralnia i idąc do knajpy, w której się umówiłem z ziomkami na pizzę, wstąpiłem jeszcze do barbera.
Nie do końca lubię się z moją brodą, zwłaszcza jak mi zaczyna przechowywać jedzenie, więc w miarę krótko ją ściąłem i od razu poczułem się lepiej 🤗
W restauracji trzeba się było zapisać do kolejki i czekaliśmy około pół godziny, ale było warto. Zapiekany kalafior i pizza bardzo dobrze weszły. Zamówiliśmy też desery, ale był to średni pomysł, bo zdecydowanie za dużo cukru w nich było 🙈 Tak dużo, że do północy nie mogłem zasnąć.