Cinco Islas
31 marca
Wstałem o 6.20, wrzuciłem do drugiego plecaka jakieś podstawowe rzeczy i poszedłem na punkt spotkania. Po drodze zgarnąłem empanadę z kurczakiem, nawet spoko jak na te kolumbijskie, i soczek. Poczekaliśmy chwilę na resztę grupy i załadowaliśmy się do łódki.
Pierwsze ciekawe rzeczy to statki wojenne i podwodne, które mijaliśmy, później historyczne forty na wejściu do zatoki, a następnie zobaczyliśmy z łódki posiadłość Pablo Escobara. Przed posiadłością była strefa otoczona żółtymi bojkami, gdzie leży zatopiony samolot tegoż Pana.
Popłynęliśmy na pobliską rafę i tam był snorkeling. Powoli zaczyna mi się podobać ta aktywność. Dla komfortu byłem w kamizelce bezpieczeństwa. Szkoda że były chmurki, bo trochę niewykorzystany potencjał, ale jakieś rybki i żółte koralowce udało się zobaczyć 🤗
Po tej atrakcji był snorkeling nad zatopionym wrakiem i udało się dojrzeć cały samolot, chociaż na początku nie wiedziałem na co patrzę 😅
Później godzinka na wyspie, gdzie zamówiłem jedzonko. Ogólnie to mega drogo jest na tych wyspach, więc to była jedyna rzecz jaką zamówiłem przez cały trip. Drinki z ananasa to ponad 50 zł plus 10% przy płatności kartą, więc sobie darowałem.
Później kolejna wyspa. Tutaj były stoliki w wodzie i było jakoś tak bardziej integracyjnie. Udało się trochę poznać ludzi z mojej wycieczki.
Ostatnia wyspa to miejsce gdzie zjedliśmy obiad (w cenie wycieczki), można było iść na plażę, ale jakoś dobrze się rozmawiało i nie trzeba się było zastanawiać co zrobić z rzeczami, żeby ich ilość się przypadkiem nie zmniejszyła, więc ostatecznie do wody nie wszedłem. Czy żałuję? Nieszczególnie 🤷♂️
Wróciliśmy łódką w okrojonym składzie. Część ludzi idzie na nocne oglądanie świecącego planktonu, ale ja nie chcę ryzykować, że nie zdążę na samolot, a atrakcja i tak jest dodatkowo płatna. Tak naprawdę to nawet nie robiłem researchu jakiegoś dużego o mojej wycieczce, bo była jedyną która wyglądała na widokową i kończyła się wystarczająco wcześnie, żeby zdążyć na samolot.
Po powrocie idę na spot, żeby obejrzeć zachód słońca, ale do zachodu są jeszcze dwie godziny, więc po chwili stwierdzam, że pójdę zjeść kolację do Crepes & Waffle 😋
Wracam na spot z nadzieją, że niebo będzie takie jak wczoraj, ale niestety było za dużo chmur i tylko niewielki ich fragment podświetlił się na pomarańczowo 😟
Idę do hotelu, biorę prysznic, pakuję się i jadę na lotnisko. Jestem 4h przed odlotem, kolejka na pół hali, a i tak trzeba czekać, aż zaczną ją obsługiwać. Trochę się martwię o mój bagaż podręczny, bo plecak wypchany jak nigdy 😅 ale na szczęście tylko waga była sprawdzana. Mam dokładnie 23 i 10, czyli idealnie maksymalne możliwe wartości dla bagażu 🙈
Przechodzę odprawę paszportową, idę na bezcłówkę, gdzie czekolada kosztuje tyle co pół litra rumu, czyli 12 USD 😅 Mniej więcej punktualnie zaczyna się wpuszczanie do samolotu i poza tym, że ktoś siedział nie na swoim miejscu, co szybko się wyjaśniło, to niewiele się działo. Nie miałem kocyka, ale i tak usnąłem jakieś 20 minut po starcie, żeby za kolejne 20 minut zostać obudzonym na jedzenie. I tak to się żyje w tym samolocie 😅
1 kwietnia
Przespałem większość lotu. Przylecieliśmy o 16, chwilę zajęło odebranie bagażu i o 17.30 siedziałem w pociągu do Chamartin, stacji z której o 18.45 odjeżdżał mój pociąg do Walencji. Zjadłem jeszcze obiad w Burger Kingu na stacji i wsiadłem do pociągu. Jechaliśmy niecałe dwie godziny. Miło było popatrzeć na stary, dobry europejski porządek w krajobrazie. Pola uprawne, zielono i ciepło. Idealnie na powrót na stary kontynent 🤗
W Walencji odebrała mnie Justyna i w zasadzie tutaj mogę skończyć część dziennikową. Tak intesywnie już się nie zapowiada, więc kolejne posty będą raczej ogólne, albo o konkretnych wydarzeniach 😊 Myślę, że będzie jeden całościowy post z pobytu w Walencji i później jeszcze podsumowanie i przemyślenia po powrocie. Kiedy dokładnie? Ciężko powiedzieć 😅