Carretera Austral - początki
12 listopada
Nie trafiło nam się z pogodą pod względem widoków. Jest mgliście, deszczowo i ogólnie to widoczność bardzo niska. Ma to swój urok i kojarzy mi się ze Szkocją, bo deszcz nie leje się wiadrami, a raczej jest taką mżawkową zawiesiną. Dodatkowo krajoobraz jest dosyć podobny i wygląda jak żywcem wyjęty z tolkienowskich powieści.
Na taka pogodę idealne są gorące źródła i to był nasz dzisiejszy cel. Termy to trzy małe baseny gdzie gorąca woda była prosto ze źródełka, a zimna z rzeki. Za pomoca kranu i śluzy można było regulować temperaturę wpuszczając zimną wodę. Najlepsze moim zdaniem było to, że można było iść do super zimnej wody - coś czego mi brakuje zazwyczaj na ciepłych źródłach. Fajnie było też wyjść sobie boso na mech i trawkę i postać chwilę w deszczu. Mimo tych wszystkich udogodnień po 1.5 godziny już byłem strasznie znudzony tym siedzeniem w wodzie 😅 Sloty były trzygodzinne więc ostatecznie tyle czasu tam zostaliśmy 🫣
13 listopada
Kolejnego dnia pojechaliśmy na trekking do Queulat Nie mieliśmy biletów i nie dało się ich kupić na miejscu, więc musieliśmy podjechać do restauracji żeby to ogarnąć przez internet. Celem naszego trekkingu był hanging glacier, ale pogoda miała dla nas inne plany. Deszcz i niskie chmury uniemożliwiły zobaczenie lodowca, ale efekt wow i klimat szkocki dalej się we mnie utrzymują, tym bardziej że to pierwszy trekking, a nie oglądanie świata zza szyby samochodu.
Drzewa są obrośnięte mchem i porostami, wszystko jest nasiąknięte wodą, do tego mgła, chmury i mżawka. Może nie jest to najlepsze połączenie na treking, ale mi nie przeszkadza. Jest fomo, że nie widać lodowca, ale za to można trochę przewietrzyć głowę, porozkminiać życie i to wszystko we wspaniałych okolicznościach przyrody 🤗
Po opuszczeniu parku ciśniemy dalej carreterą, a żeby było śmiesznie to akurat przestało padać i pojawiło się słoneczko. Widoczność natychmiastowo wzrosła i zrobiło się tak jakoś przyjemniej. Do Coyhaique dotarliśmy około 21 i zaczęliśmy szukać spania. Wszystko było pozajmowane, bo akurat teraz jest tu jakiś event sportowy i wszystko zostało wykupione. Ostatecznie po godzinie siedzenia w aucie i obdzwaniania hosteli, udało się znaleźć domek na kempie.
Zamotaliśmy się z dojazdem, bo google maps pokazał nam złą drogę, ale w końcu dotarliśmy na miejsce. Właściciele byli super mili, przywieźli czwarte łóżko, bo domek nie był przygotowany na cztery osoby. Kiedy wyjeżdżaliśmy do miasta żeby coś zjeść zawiesiło nam się auto przy cofaniu 🙈 Skończyło się tylko na stresie, ale nie wiem czy bez pomocy właścicieli kempingu obyłoby się bez ofiar 🫣